Cena terroru

W nocy z czwartku na piątek ok. godziny drugiej „nieznani sprawcy” wrzucili koktajle Mołotowa lub coś, co je przypominało, do dwóch domów należących do rodziny Dawabsha w wiosce Duma w Dolinie Jordanu. W jednym z domów spała 4-osobowa rodzina. Półtoraroczny chłopczyk nie żyje, jego 4-letni braciszek z poparzeniami trafił do szpitala, podobnie jak jego rodzice – cała trójka walczy o życie, domy doszczętnie spłonęły.

„Nieznani sprawcy” prócz śmierci i zgliszczy zostawili po sobie nagryzmoloną Gwiazdę Dawida i napisy na ścianach po hebrajsku „nekama” (zemsta), „tag mechir” (cena z metką) i „niech żyje król Mesjasz”. Świadkowie mówią, że widzieli czterech mężczyzn, którzy uciekli w kierunku pobliskiego osiedla Ma’ale Efraim. Wioskę Duma od osiedla dzielą zaledwie 3 km, to naprawdę blisko.

Izraelscy politycy od prawa do lewa zareagowali tak, jak należy, nazywając to, co się stało, po imieniu – czyli słowem „terroryzm”. Winni mają zostać znalezieni i ukarani. Konsekwencje tego bestialskiego mordu mogą być znacznie poważniejsze.

Podpalacze zostawili po sobie m.in. napis po hebrajsku nekama ("zemsta").

Podpalacze zostawili po sobie m.in. napis po hebrajsku nekama („zemsta”). Fot. Twitter

Hamas już szykuje się do odwetu i nie wiadomo, czy w końcu nie uda im się przekonać Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu, by wyszli na ulice i urządzili swój „dzień gniewu”. Oby ta machina odwetu za odwet nie ruszyła, bo wszyscy pamiętamy, jak skończyła się choćby zeszłoroczna… Wystarczy iskra. Dziś jest piątek, wszyscy spodziewają się, że na Wzgórzu Świątynnym znów może polać się krew. Niepokoje mogą roznieść się też na Zachodnim Brzegu. Hamas zaciera ręce. Abbas jest w trudnym położeniu. Jeśli nie stanie po stronie gniewu, ulica okrzyknie go zdrajcą i kolaborantem.

Ci, którzy zostawiają „ceny z metką”, od lat stosują swe ulubione metody. Podpalają samochody, domy, arabskie restauracje, drzewka oliwne, pola z uprawami, obrzucają kamieniami, dewastują meczety, kościoły, cmentarze, smarują na murach napisy „śmierć Arabom”, „śmierć chrześcijanom”, „Holokaust dla Arabów”, „Jezus to sku…”, atakują sprzęt izraelskiej armii. Wszystko ma być odwetem za przykręcanie śruby osadnikom, usuwanie out-postów. Nie wiadomo, ilu ich jest. Może setki, może więcej. To najbardziej skrajni wyznawcy osadnictwa na Zachodnim Brzegu, gorliwi wierni Judei i Samarii, tego że ta ziemia im się po prostu należy. Wszyscy, którzy stoją im na drodze, stają się potencjalnym lub konkretnym celem. Izraelska lewica nie zostawia na nich suchej nitki. Amoz Oz, nie przebierając w słowach, nazwał ich kiedyś „hebrajskimi neonazistami”.

Izraelskie władze są właściwie bezradne. Co rusz słychać głosy, że nie dość mocno walczą z „metkującymi”. Owszem, służby aresztują podejrzanych, ale często są oni wypuszczani z powodu „braku dowodów”. Przypadków postawienia przed sądem i skazania jest niewiele. Bezkarność podsyca gniew i motywuje do dalszego „metkowania”. Idealna spirala nienawiści.

Dwa lata temu szef Szin Betu proponował, by „metkujących” wciągnąć na listę organizacji terrorystycznych. Rząd Netanjahu na to się nie zgodził.

A dziś ta sama prawica „jest w szoku” po morderstwie w Duma, uważa ją za „przerażającą i haniebną zbrodnię”. Jednocześnie bez mrugnięcia zatwierdza kolejne plany rozbudowy osiedli na terenach palestyńskich.

Zaledwie kilka dni temu rząd zdecydował o budowie 300 mieszkań w osiedlu Beit El i poinformował o planach budowy kolejnych 500 we Wschodniej Jerozolimie. Jednocześnie Sąd Najwyższy podtrzymał zgodę na wyburzenie dwóch nielegalnie postawionych budynków w Beit El w pobliżu Ramallah. Wywołało to gniew ze strony osadników. Doszło do starć z izraelskimi siłami porządkowymi.

Naftali Bennett, szef prawicowej partii Żydowski Dom, ogłosił przy okazji, że decyzja o rozbudowie osiedla to „syjonistyczna odpowiedź”. „To sposób, w jaki zbudujemy nasz kraj” – dodał.

„Metkujący” chyba to właśnie chcieli usłyszeć.