Marzenia o pokoju

Prezydent Bronisław Komorowski obu stronom życzy sukcesu w czasie trwających negocjacji pokojowych. Kryje się za tym nadzieja, że w końcu się dogadają, idea dwóch państw zwycięży, będzie pokój. Słuchałam tego, co polski prezydent mówił w Jerozolimie i w Betlejem, słuchałam tego, co mówią przedstawiciele izraelskich i palestyńskich władz – pięknie mówią o swych marzeniach o pokoju. To wciąż niestety marzenia.


Wystarczy przejść się po Wschodniej Jerozolimie, spojrzeć na mapę choćby, by zobaczyć coraz bardziej rozrastające się tu izraelskie osiedla (ok. 200-250 tys. osadników), coraz dłuższy mur separujący społeczności palestyńskie od reszty „przyszłej Palestyny” – mur poprowadzono tak, że ok. 70 tys. Palestyńczyków zostało po jego drugiej stronie, odcięci w ogóle od miasta. Tu, we Wschodniej Jerozolimie trudno znaleźć kogoś, kto wierzy, że będzie ona kiedyś stolicą Palestyny.

Wystarczy przyjrzeć się przeciekom z negocjacji: Palestyńczycy nie zgodzą się na większą wymianę ziemi niż 1,9 proc. Zachodniego Brzegu (same osiedla zajmują dwa razy więcej), Izrael proponuje zostawienie Palestyńczykom Doliny Jordanu, głównego rezerwuaru wody, pod warunkiem, że będzie mógł potem ją potem wydzierżawić, Izrael chce zatrzymać 40 proc. Zachodniego Brzegu, między głównymi negocjatorami ze strony izraelskiej, czyli Cipi Liwni i Itzhakiem Molcho iskrzy w sprawie osiedli we Wschodniej Jerozolimie, ponoć Liwni jest skłonna iść na ustępstwa, Molcho chce pozostawić jak najmniej ziemi dla Palestyńczyków…

Prezydent Abbas mówi, że negocjacje zakończą się w ciągu dziewięciu miesięcy. Zobaczymy. Tymczasem mur wciąż rośnie. Na tym okalającym Betlejem marzenia o pokoju umierają młodo.