Mohammed nie pamięta, kiedy ostatnio jadł chleb
Ciężarówki ONZ z pomocą w końcu dotarły do trzech umierających z głodu syryjskich miejscowości: Madaja, Kafrajja i Fu’ah. Po raz kolejny trudno zrozumieć, dlaczego pomoc do tych ludzi dociera tak późno.
Pierwsze relacje są wstrząsające, czytam je na Twitterze, także na kontach ONZ. „Mohammed nie pamięta, kiedy ostatnio jadł chleb. Kiedyś grałem w piłkę, ale teraz nie mam siły”. UNHCR: „Wolontariusze rozładowują ciężarówki. Tłumy głodnych dzieci. Ściskające za serce…”.
Mohamed doesn’t know when he last ate meat/bread. „I used to play football but now I don’t have the power” #Madaya pic.twitter.com/RcHxK0yJZ1
— UN Refugee Agency (@Refugees) styczeń 11, 2016
40-tys. Madaja była odcięta przez Hezbollah i armię syryjską od świata od października (blokada znajdujących się w prowincji Edlib Kafraji i Fu’ah, gdzie mieszka ok. 20 tys. osób trwała od grudnia). Miasteczko leży zaledwie pół godziny drogi samochodem od Damaszku, 10 kilometrów od granicy z Libanem. Kiedy w Madai zjedzono wszystko, co było do zjedzenia, ludzie zaczęli gotować zupę na liściach z drzew, jedli trawę, ofiarą padły koty. Jeśli jakiekolwiek jedzenie można było kupić, to ceny były astronomiczne: kilogram ryżu za równowartość 200 dolarów lub więcej.
W mediach społecznościowych można znaleźć wstrząsające zdjęcia wychudzonych dzieci, z przykuwającymi uwagę wielkimi oczami na zabiedzonych twarzach, skóra i kości, podobnie zdjęcia wycieńczonych dorosłych. Ilu ludzi umarło tu z głodu – nie wiadomo, tylko w ostatnich dniach, kiedy miasteczko wiedziało już, że pomoc nadejdzie, zmarło 10 osób. Od 1 grudnia zmarło tu 28 osób, w tym sześcioro dzieci poniżej pierwszego roku życia.
Syryjski rząd zgodził się w końcu na wjazd do miasta ciężarówek z pomocą humanitarną – dopiero wtedy, kiedy wstrząsające zdjęcia dzieci były już wszędzie. Gdyby było cicho, ludzie ci pewnie umarliby dalej z głodu, po cichu. Skoro ciężarówki wjechały tam dziś, mogły też wjechać dwa miesiące temu.
Madaja po Jarmuku staje się kolejnym miastem symbolem wojennego głodu. Choć nie musiała się nim stać. Pomoc humanitarna dociera do zaledwie 10 proc. potrzebujących w Syrii. Według szacunków ONZ wszystkich potrzebujących jest 4,5 mln osób. Za chwilę będzie głośno o kolejnej Madai, bo jest zima i w związku z tym jeszcze trudniej o pożywienie. Będzie więc głośno od Deraja, Deir ez-Zor, Zabadani, choć mogłoby nie być. Wystarczyłoby, gdyby kontrolujące dane tereny siły pozwalały wjechać ciężarówkom z pomocą wcześniej (są w Syrii miejsca, gdzie to zwolennicy Asada przymierają głodem w oblężonych miejscowościach).
W przypadku Madai, Kafraji i Fu’ah nie pozwoliły, wolały tygodniami i miesiącami bronić się, że to wielka manipulacja, że zdjęcia pochodzą z innych miejsc na świecie, a jedzenie przechwytują znajdujące się tu grupy rebeliantów. To ostatnie do pewnego stopnia może być prawdą. Często zdarzało się, że na żywności, wodzie, lekach łapy kładły uzbrojone grupy, a do cywilów docierała ich znikoma ilość lub zupełnie nic.
Blokada miasta odcina je od wszelkich dostaw, tyle że ci, którzy noszą karabin, łatwiej i szybciej znajdą pożywienie niż rodzina z piątką dzieci. Wiedzą to zarówno oblegający, jak i uzbrojeni oblężeni, bez wahania tocząc swój wyścig szaleńców o osiągnięcie kolejnego strategicznego celu. Gotowi na wszystko, nawet na to, by zagłodzić całe miasto.
Komentarze
Najwyższy czas tym ludziom jakoś pomóc. Gdyby nasza dyplomacja miała trochę oleju w głowie, to przejęłaby inicjatywę, wysyłając konwoje lub pomagając je wysłać i jednocześnie załatwiając wiele spraw po drodze. Ale do tego potrzeba kogoś na miarę prof. Skubiszewskiego lub Rotfelda. Może Pan Waszczykowski wreszcie zejdzie z roweru, zje schabowego, zacznie myśleć i prześcignie byłych ministrów. Co z tego, że Francja nie chce przyjąć uchodźców, a mówi się tylko o nas, podczas, gdy to jej interwencje walnie (nasze niestety też, ale jednak w mniejszym stopniu) przyczyniły sie do tego bałaganu w Afryce i na Bliskim Wschodzie, jak nikt tego w Polsce nie umie sprawnie rozegrać tylko porusza się niczym słoń w składzie z porcelaną. Może trzeba trochę pana Ministra wyręczyć poprzez inicjatywty obywatelskie, aby w końcu mu trochę pomóc, w interesie nas wszystkich.
Kiedy wreszcie Pani Zagner zrozumie, że głównym powodem tego, co się teraz dzieje w Syrii (i tylko w Syrii ale na prawie całym Bliskim Wschodzie i Maghrebie) a także tego, co ostatnio wydarzyło w Kolonii (a także innych miastach zachodniej Europy) jest (neo)imperialistyczna ekspansja USA i Francji (a częściowo także i UK) w tymże regionie Północnej Afryki i Bliskiego Wschodu, a mająca na celu uzyskanie korzyści ekonomicznych w tym regionie pod fałszywymi hasłami obrony praw człowieka i zastąpienia tzw. dyktatur tzw. demokratycznymi rządami, a która doprowadziła do destabilizacji społecznej i politycznej praktycznie całego tego regionu. Stad też mamy głód w Syrii, jako że Zachód od lat finansuje „na złość Putinowi” syryjskich rebeliantów, którzy chcą zastąpić laicki, dość liberalny ja na Bliski Wschód reżym Assada – reżymem wahabickim, a la Arabia Saudyjska, który oczywiście, tak jak w Arabii Saudyjskiej, nic z demokracją i prawami człowieka nie będzie mieć wspólnego. 🙁
Z jednej strony niewyobrażalne bogactwo – karoserie samochodów wyłożone diamentami i złotem – z drugiej strony głodujące, umierające dzieci. Wszystko na Bliskim Wschodzie. Może by Arabowie załatwili to we własnym zakresie, bez wyciągania żebrzącej dłoni do mnie?
Dlaczego ja mam pomagać skoro to nie ja spowodowałem ten kryzys? Ekspansywna polityka USA zaburzyła równowagę militarną i ekonomiczna tego regionu. Proszę przeadresować ten artykuł do Białego Domu.
PS. Czasami Leonid ma rację.
Szanowni przedmówcy, ja rozumiem, że pamięć jest nieco zawodna, ale nie mówimy tu o czasach np. sprzed drugiej wojny światowej, ale po roku 2000. A więc zapytam, czy jesteście przekonani, że my nie mamy z tym nic wspólnego? A kto pojechał na wojnę (ramię w ramię z p. Bushem juniorem – niech mu ziemia lekką będzie, bo szanse na to, że odpowie karnie za rzeczywiste rozwalenie bliskiego wschodu są niestety żadne) do niejakiego Iraku (i Afganistanu) mamiony wizją taniej irackiej ropy (taką bajeczkę sprzedawano opinii publicznej) oraz straszony wizją okropnej broni masowego rażenia (której nie znaleziono)? Jakie – poza sojuszniczą solidarnością – mieliśmy (i mamy interesy) w takim odległym kraju jak Irak? Czy jego dyktator (skądinąd paskudny piekłoszczyk) zagrażał jakoś Polsce, czy nawet Europie? Odpowiedzcie sobie na to sami…
Dziękuję, Obserwatorze.