Czy ta wojna może jeszcze eskalować?

Niestety tak. Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell ostrzegł, że konflikt na Bliskim Wschodzie może wkrótce rozszerzyć się na Liban.

Tego scenariusza wolałaby uniknąć ekipa Joe Bidena, któremu wielka wojna w regionie i groźba wciągnięcia w nią Ameryki mogłaby skomplikować listopadowe wybory. Hezbollah postraszył niedawno Cypr, że nie zawaha się go zaatakować, jeśli jakkolwiek wesprze Izrael w jego wojnie.

Potyczki na granicy z Libanem są coraz intensywniejsze, zaostrza się też retoryka obu stron. Arabskie media donoszą, że Izrael chce rozszerzyć operację w południowym Libanie mniej więcej w połowie lipca. Z kolei w ostatnią sobotę lider Hezbollahu Hasan Nasrallah zagroził zaatakowaniem zatoki w Hajfie, portu w Aszdod i ośrodka nuklearnego w Dimonie.

W porównaniu z Hamasem Hezbollah jest potężną organizacją. Jak donosi „Guardian”, liczba deklarowanych 100 tys. bojowników może być wprawdzie nawet trzykrotnie zawyżona, ale arsenał ma potężny – to nawet 100–200 tys. pocisków, w tym duże rakiety balistyczne i drony. Izrael już ma z tym problem. A zdaniem dziennika, który powołuje się na ekspertów i analityków w USA i Izraelu, system Żelaznej Kopuły może nie dać sobie rady z tysiącami rakiet odpalonych z terytorium Libanu. Hezbollah ponoć jest w stanie wystrzeliwać 3 tys. dziennie przez trzy tygodnie. Żelazna Kopuła składa się tymczasem z ok. 10 baterii po cztery wyrzutnie, każda może wystrzelić 20 rakiet przechwytujących. W obliczu tak niszczycielskiej siły system może się okazać po prostu bezradny.

Brakuje też precyzyjnej amunicji. Dostawę 3,5 tys. pocisków wstrzymał Joe Biden, próbując zmusić Beniamina Netanjahu do zatrzymania ofensywy w Rafah i porozumienia z Hamasem. Minister obrony Joaw Galant właśnie udał się do Waszyngtonu, żeby gasić pożar i odblokować dostawy uzbrojenia. Jeśli się nie uda, Netanjahu winę za swoje niepowodzenia z pewnością zrzuci na niego.

Rośnie groźba rozlania się konfliktu na Liban (można się spodziewać, że przystąpią do niej Iran i Syria) i Zachodni Brzeg. Netanjahu ogłosił, że faza intensywnych walk w Rafah powoli dogasa, co nie oznacza końca wojny. Wojska z Gazy będą przerzucane na północ, by wzmocnić front walk z Hezbollahem. Hezbollah powtórzył zaś niedawno, że przerwałby działania, gdyby doszło do porozumienia z Hamasem, ale nie widać, żeby którakolwiek ze stron była na to gotowa. Sytuacja się komplikuje i chyba nikt nie ma pomysłu, jak wyjść z impasu.

Izraelczycy wyraźnie mają dość premiera, któremu coraz mniej wierzą – zwłaszcza w to, że zrealizuje obietnicę „totalnego zwycięstwa” nad Hamasem. Przed centralą związków zawodowych trwają protesty wzywające do wyznaczenia daty nowych wyborów. Przypomnę, że strajk z marca zeszłego roku powstrzymał dymisję ministra obrony i większość tzw. reform sądowych. Na koniec może się okazać, że to Izraelczycy, a nie Netanjahu, zakończą tę wojnę.