Biden tupnął nogą, Izrael zmienia podejście
Może w końcu coś dobrego z tego wyniknie?
Po śmierci sześciu wolontariuszy World Center Kitchen i ich palestyńskiego kierowcy świat w końcu przejrzał na oczy, pewne czerwone linie w końcu przestały być na tyle czerwone, by ich nie przekraczać. ONZ ogłosiła wprawdzie, że w wojnie zginęło już 200 pracowników humanitarnych. Tamte śmierci nie wzbudziły jednak tak ogromnego poruszenia, choć może za łatwo cisnęłyby się tezy, że dotyczyły głównie palestyńskich pracowników UNRWA, a wiadomo, że jak UNRWA, to terroryści, jak od miesięcy przekonuje Izrael. Niektóre czerwone linie namalowano zdecydowanie jaśniejszą farbą.
Izraelczycy prowadzą własne śledztwo, solennie obiecują podzielić się ustaleniami, a jeśli okazałoby się w trakcie, że zostały popełnione błędy, to mają się już nie powtórzyć. Trzymamy za słowo. Jakoś świat nie chce przełknąć powtarzanego argumentu: „takie rzeczy zdarzają się na wojnie”, czemu publicznie dał wyraz m.in. premier Kanady Justin Trudeau. „Ataki na pracowników organizacji pomocowych nie zdarzają się na wojnie” – stwierdził.
Jeszcze bardziej stanowczy jest prezydent USA, który wczoraj przez telefon musiał powiedzieć Netanjahu kilka cierpkich słów, bo widać już pierwsze efekty. Biden miał go przekonywać, żeby podjął konkretne kroki na rzecz ochrony cywilów w Gazie, a sekretarz stanu Antony Blinken dopowiadał potem, że jeśli Izrael nie zmieni podejścia, to USA zmienią podejście do Izraela. W reakcji Izrael ogłosił, że otworzy zamknięte po 7 października przejście Erez (leży na północnej granicy Strefy Gazy z Izraelem, najbliżej miasta Gaza), w dodatku uruchomi czasowo port w Aszdodzie do wyładunku pomocy humanitarnej (to też ma ogromne znaczenie, bo z Aszdod do Gazy jest zaledwie 40 km) i zwiększy ilość pomocy z Jordanii przepuszczanej przez Kerem Szalom.
Biały Dom oczekuje, że wszystkie te kroki zostaną podjęte natychmiast. Co więcej, uważa, że konieczne jest szybkie zawieszenie broni, co w najlepszy sposób uchroni cywilów. Biden apelował też do Netanjahu, by umożliwił jak najszybsze zawarcie porozumienia z Hamasem ws. zakładników. Nie podano szczegółów, a o nie wszystko się rozbija. Nie do przejścia wydają się dwie kwestie: Hamas chce, by zawieszenie broni doprowadziło do zakończenia wojny, Izrael oczekuje tylko pauzy i rezerwuje sobie prawo do wznowienia działań zbrojnych. Inną sporną kwestią jest powrót ludności cywilnej na północ Gazy; Izrael nie chce zgodzić się na niekontrolowane przemieszczanie się ludzi w obawie, że wśród cywilów ukryją się bojówkarze. Ważna jest też liczba więźniów, którzy mieliby zostać wymienieni za jednego zakładnika. Wydaje się, że Izrael wykazuje w tej kwestii elastyczność.
Wizerunek Izraela też ucierpiał po ataku na konwój 1 kwietnia. Musi teraz pokazać, że naprawdę wojuje z hamasowcami, a nie cywilami, co podkreśla niemalże od początku. Ten moment jest doskonałą ku temu szansą.