Historyczne porozumienie Izraela z Emiratami. Trzy pieczenie na jednym ogniu
Donald Trump ogłosił „wielki przełom”, czyli porozumienie pokojowe zawarte między „wspaniałymi przyjaciółmi”: Izraelem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi.
Niewykluczone, że w najbliższych tygodniach Trump, Beniamin Netanjahu i szejk Mohammed bin Zajed al Nahjan podpiszą stosowną umowę w Waszyngtonie.
Netanjahu stwierdził na Twitterze, że to „historyczny dzień”. W istocie. Izrael nawiązał oficjalne stosunki z krajem Zatoki, a to cios w Iran – i to jest pierwsza pieczeń. Dla Iranu każde wzmocnienie Izraela w regionie to porażka, podobnie jak zmiana równowagi sił po stronie jego naturalnych rywali na Bliskim Wschodzie. Izrael znormalizował dotąd stosunki z dwoma krajami arabskimi: Egiptem (1979) i Jordanią (1994). Teraz mogą dołączyć kolejne – to pieczeń numer dwa. A za oświadczeniem pójdą umowy handlowe dotyczące technologii, turystyki, lotów, bezpieczeństwa i przedstawicielstwa dyplomatyczne (szef emirackiego MSZ ogłosił, że nie będzie ambasady w Jerozolimie). Dla Izraela to ważny moment, bo pozwala postawić stopę w Zatoce i rozgrywać interesy bez pośredników.
Izrael zarazem oświadczył, że zawiesza plan aneksji terenów na Zachodnim Brzegu. Może do tego powróci, a może to okazja, by wycofać się i zachować twarz. Netanjahu podkreślał, że nie zmienił zdania w sprawie aneksji, która odbyłaby się „w pełnym porozumieniu z USA”, akcentując, że „nigdy nie zrezygnuje z praw do swoich ziem”.
Ale nie przekonał do tego pomysłu swoich najważniejszych partnerów, wywołał za to spore zamieszanie. USA nie dały mu zielonego światła, Jordania groziła konfliktem. Nie były zachwycone państwa UE, Francja czy Niemcy. W samym Izraelu entuzjazm osłabł pod wpływem pandemii, niezadowolenia z rządów prawicy i kryzysu gospodarczego. Netanjahu potrzebował jakiegoś sukcesu. Po prawdzie jest to także sukces Trumpa – od co najmniej ćwierćwiecza żaden amerykański prezydent nie mógł ogłosić podobnego dealu.
Ale nie wszyscy są zadowoleni. Hamas i Islamski Dżihad, które dzierżą władzę w Strefie Gazy, podkreśliły, że to cios dla Palestyńczyków, niezadowolona jest część osadników na Zachodnim Brzegu, twierdząca, że rząd sprzedał sprawę aneksji w zamian za deal. Nie wypowiedzieli się jeszcze przedstawiciele Autonomii Palestyńskiej. Można się spodziewać, że ich stanowisko będzie co najmniej ostrożne, bo i nie wiadomo, jak Palestyńczycy mieliby na tym porozumieniu skorzystać. W deklaracji jest wezwanie do wznowienia negocjacji, ale to tylko słowa. Na razie nie widać, by którakolwiek ze stron szykowała się do jakichkolwiek rozmów.
Komentarze
Czy napewno słusznie używa Pani określenia „aneksja”. Z wielu powoduów można mieć tu zastrzeżenia. Czytelnicy mogli nie słyszeć o San Remo, ale Pani powinna. Aneksja toi zagarnięcie terenów obcego państwa. Jakiego państwa tereny chce zagarnąć Izrael? Jordanii? Nie, bo okupacja jordańska Judei i Samarii skończyła się w czerwcu 1967 roku, a może państwa „Palestyna”? Nie ma takiego państwa, a w umowach z Oslo, które miały prowadzic do jego powstania zastrzaeżono, że tereny obsaru C są sporne i Izrael nie planuje rezygnacji z nich. Tak więc rozrzenia izrtaelskiej jurysdykcji na część obszaru C (tak się to oficjalnie nazywa) nie będzie sprzeczne z procesem pokojowym,. a będzie zaledwie jego realizacją (zadeklarowaną jednostronnie po dziesięcioleciach czekania, aż palestyńskie kierownictwo zacznie negocjacje). Uczciwie byłoby również przedstawić stanowisko Palestyńczyków, którzy nie są związani z organizacjiami terrorystycznymi i uświadomić polskikm czytelnikom, że palestyńska opinia publiczna jest podzielona. Możnaby również opowiedzieć trochę o reakcjach w krajach arabskich, jak również nadmienić, że ten plan pokoju z krajami arabskimi premier Netanjahu prezentował od 2009 roku. Pewnie zgodzi się Pani, że polskiemu czytelnikowi bardzo potrzeba odrobinę uczciwej i kompetentnej informacjo o tym b. skomplikowanym regionie.