Straszne dni Netanjahu
Przed Bibim sądne dni – rozstrzyga się jego przyszłość jako szefa rządu, ale i człowieka, nad którym wisi groźba zarzutów karnych. Łatwo nie będzie.
Jamim Noraim – dosłownie „straszne dni” – to w judaizmie 10 dni między Nowym Rokiem a Jom Kippur. Ciężki czas, wypełniony żalem za grzechy, modlitwą i pokutą. Jak widać, także dla premiera. W środę rozpoczęły się wstępne przesłuchania, które mają zdecydować o formalnym postawieniu mu zarzutów. Prokurator generalny musi podjąć decyzję do końca roku.
Na pierwszy ogień – najpoważniejsza sprawa, tzw. 4000. W zamian za pozytywne teksty w serwisie Walla Netanjahu jako premier i minister telekomunikacji miał podejmować decyzje warte miliony szekli na korzyść firmy Bezeq. Dwie inne sprawy dotyczą przyjmowania drogich prezentów od znajomych biznesmenów (Sprawa 1000) oraz podejmowania korzystnych decyzji dla jednej z gazet w zamian za przychylne publikacje (Sprawa 2000). Policja rekomendowała postawienie Bibiemu zarzutów, ale decyzja należy do prokuratora.
Wysłuchania potrwają zapewne do przyszłego poniedziałku, czyli przedednia wigilii Jom Kippur, dnia, w którym zapada wyrok w sprawie grzeszników i ludzi dobrych. Symbolicznie. Na środowym wysłuchaniu Netanjahu się nie pojawił, sam zresztą utrzymuje, że to „polowanie na czarownice”. Wini o wszystko instytucje, ale przede wszystkim media, które darzy szczerą niechęcią i odrazą. Na wysłuchanie zamiast Netanjahu przybył cały zastęp prawników, w sumie 10 osób. Będą oczywiście próbowali odeprzeć podejrzenia i udowadniać, np. w Sprawie 4000, że decyzje podejmowano na podstawie opinii ekspertów.
Kłopoty w prokuraturze to niejedyne, co gryzie w tych dniach Netanjahu. Jak po grudzie idą rozmowy w sprawie szerokiej koalicji. Wprawdzie na wiernych przybocznych, czyli partie religijne i Jaminę, może liczyć, ale Niebiesko-Biali nie rzucili mu się w ramiona. Widać, że Netanjahu nie jest zainteresowany dzieleniem się z władzą (a sojusz z Gancem i Lapidem tego by wymagał).
Zaplanowane na dziś rozmowy z Niebiesko-Białymi odwołano i nie wiadomo, czy w najbliższych dniach do nich dojdzie. Ganc uważa, że póki Bibi ma niewyjaśnione sprawy z wymiarem sprawiedliwości, nie może stać na czele rządu. Koło jak widać jest kwadratowe: większościowa koalicja bez Niebiesko-Białych nie powstanie, a żeby powstała, Netanjahu musiałby odpuścić przynajmniej fotel premiera, czego nie zrobi. Impas.
Jakąś szansą albo cieniem szansy jest próba przekonania Libermana czy partii lewicowych. Ale wygląda to na razie na mission impossible.
Tymczasem Izraelczycy są tymi przepychankami zmęczeni. Z badań wynika, że większość wolałaby szeroką koalicję, by uniknąć kolejnych wyborów. Scenariusz ten nie wydaje się teraz zbyt prawdopodobny. We wrześniu Izraelczycy pokazali, że darzą premiera coraz mniejszym zaufaniem (mimo że dwoił się i troił, miał też wsparcie protektora z Białego Domu). Im gorzej dla Bibiego będą toczyły się sprawy 1000, 2000 i 4000, tym bardziej będzie słabła jego pozycja. Walka na dwóch frontach okaże się na pewno ciężka i wyczerpująca, a trzecie wybory mogą po prostu zakończyć jego karierę.
Izraelczycy nie są też skłonni (52 proc. respondentów według Izraelskiego Instytuty Demokracji) odpuścić mu w sprawach karnych w zamian za dobrowolne wycofanie się z polityki. Na razie sam Bibi takiego scenariusza nie zakłada. Ale może zdarzyć się coś, co nie śniło mu się w najgorszych snach. Jakby nie patrzeć – straszne dni przed Netanjahu.