Kule Amira
Śmierć Icchaka Rabina była wielkim ciosem dla Izraela, traumą dla zwykłych wierzących, że pokój jest możliwy. I dla służb, które nie potrafiły obronić go przed kulami.
4 listopada 1995 r. wieczorem po wiecu poparcia dla zawartych w 1993 r. tzw. porozumień z Oslo, otwierających drogę do porozumienia pokojowego i stworzenia Autonomii Palestyńskiej, Igal Amir oddał trzy strzały – dwie kule trafiły w premiera Icchaka Rabina, który schodził właśnie po stopniach miejskiego ratusza w Tel Awiwie i zmierzał do swojej limuzyny, trzecia ugodziła jego osobistego ochroniarza Jorama Rubina. Premier Rabin zmarł 40 minut później w szpitalu z powodu utraty krwi i uszkodzonego płuca. W Izraelu w dużej części społeczeństwa umarła nadzieja na trwały pokój z Palestyńczykami.
Na zakończonym właśnie w Warszawie Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Żydowskie Motywy wyświetlono dwa dokumenty odnoszące się do wydarzeń sprzed ponad już 20 lat. „Ofiarowanie Izaaaka” to opowieść o pewnym oficerze Szin Bet – służby specjalnej Izraela odpowiedzialnej m.in. za bezpieczeństwo wewnętrzne, który tuż po zamachu przesłuchiwał Amira w areszcie. Dvir zdradza, że kilkakrotnie złamał procedury i zamierzał nawet zastrzelić mordercę Rabina.
Niezwykłe to wyznanie byłego oficera Szabaku, któremu od lat ciąży poczucie winy – ma wrażenie, że miał pod nosem informacje, że ze strony ekstremalnej izraelskiej prawicy premierowi grozi niebezpieczeństwo. Izraelskie służby wiedziały o zagrożeniu i ostrzegały Rabina, że tak może się stać, jednak na czas nie zidentyfikowano Amira jako potencjalnego zamachowca. Informacje o nim służby miały od Awiszaja Rawiwa (pseud. Szampan), który współpracował z Szabakiem. Dvir być może mógł połączyć fakty, ale tak się akurat złożyło, że był na urlopie przed swoim ślubem, gdy Rawiw składał kluczowe zeznania.
Niezwykły to film, oddający emocje tamtych czasów, gdy z jednej strony Izraelczycy wyrażali poparcie dla polityki Rabina, z drugiej ekstremalna prawica, w tym rabini, uważali, że tych, którzy zgadzają się na oddanie „żydowskiej ziemi” Arabom, powinna spotkać najwyższa kara. Reżyser Nati Adler, który zresztą 4 listopada też był na placu Królów (dziś zwanym placem Rabina) w Tel Awiwie, przypomina atmosferę tamtej jesieni – plakaty z Rabinem w arafatce, jego głową z zaznaczonym celem strzelniczym, hasła „zdrajca”, „zabić go”… Obrazy z archiwów zderzone z wypowiedziami Rabina, że się nie boi – był absolutnie przekonany o słuszności kierunku, w którym idzie. Ten sam Rabin, który jako szef Sztabu Generalnego wygrał wojnę sześciodniową, po niespełna 20 latach wybiera rozwiązanie pokojowe.
Dvir opowiada o tym, jak po raz pierwszy w nocy z 4 na 5 listopada przyjechał do pokoju przesłuchań, o tym, że z twarzy Amira nie schodził uśmiech, tak był szczęśliwy z powodu tego, co zrobił, pełen wiary, że postąpił słusznie, karząc Rabina za porozumienie pokojowe i de facto mordując cały proces pokojowy.
Amir został skazany na dożywocie za zabójstwo premiera i 6 lat za zranienie jego ochroniarza. Od ponad 20 lat siedzi w więzieniu, w pojedynczej celi, o czym opowiada drugi film, bardziej problematyczny od poprzedniego.
Dwoje reżyserów – zmarły w 2013 r. w wieku 87 lat Herz Frank i Maria Kravczenko – idą tropem samego Amira, a właściwie tego, co działo się z nim po aresztowaniu. Głównym bohaterem „Walcząc ze strachem” nie jest jednak sam Igal, ale jego żona Larisa, którą poślubił za kratami. Kamera towarzyszy jej przez 10 lat, próbując zrozumieć motywacje kobiety, która mimo że była matką czwórki dzieci, zdecydowała się na rozwód z mężem, a następnie ślub z Amirem. Problematyczne jest to, że nie wiemy, co tak naprawdę nią kierowało – z jednej strony mówi o chęci wsparcia, głębokiej więzi i uczuciu, z drugiej właściwie nie odnosi się bezpośrednio do tego, co zrobił Amir.
Larisa walczy o swoje uczucie z całych sił, również o to, by mieć możliwość odbywania spotkań intymnych z mężem, bo bardzo pragnie mieć z nim dzieci. Udaje jej się to, rodzi syna. Obrzezanie Inona odbywa się 4 listopada w więzieniu, w którym siedzi jego ojciec, dokładnie w 12. rocznicę zabójstwa premiera Rabina. Chłopczyk urodził się 28 października, według żydowskiego prawa obrzezanie odbywa się ósmego dnia po narodzinach.
W filmie pokazano relację między tym kilkuletnim wtedy chłopcem a jego ojcem, którego zna głównie z rozmów telefonicznych (Amir sączy mu do ucha opowieści biblijne i wbija do głowy, że Rabin był złym człowiekiem) i spotkań z nim w więzieniu. Mały chłopczyk nie zdaje sobie jeszcze sprawy z rozmiaru czynów ojca i swojego brzemienia, które będzie musiał nosić przez całe życie – mówią o tym przypadkowi ludzie nagrani na ulicach.
Jest jakiś kłopot z tym filmem, jakiś etyczny zgrzyt, na ile można posunąć się w pokazywaniu jego człowieczeństwa w oderwaniu od zbrodni, której dokonał i z której jest bardzo dumny. Larisa nie uważa, by jej obowiązkiem było zapewnienie bezpiecznego i dostatniego życia swoim dzieciom, one muszą dzielić los rodziców, mówi. Deklaruje też, że jest świadoma ceny, jaką ona sama musi płacić za swój życiowy wybór. Ale czy rzeczywiście jest tego w pełni świadoma?
Film wywołał na festiwalu mieszane uczucia, niektórzy uważali, że gloryfikuje postać Amira. Ja oglądając ten obraz, miałam wrażenie, jakby ktoś pozwolił mi zajrzeć przez dziurkę od klucza i przyjrzeć się tej historii, tyle że dziurka była mała i pokazywała ograniczone pole, na pewno nie wszystko i na pewno tylko pod takim kątem, o jakim zdecydowali reżyserowie filmu. Film wywołał też pewne kontrowersje w Izraelu – wnuczka Rabina uważa, że w cyniczny sposób wykorzystuje on wolność wypowiedzi.
Warto obie te historie obejrzeć razem, obie niezwykle aktualne dziś, kiedy w Izraelu perspektywa porozumienia pokojowego oddala się coraz bardziej, zwłaszcza po wejściu do rządu Libermana i wzroście aktywności radykalnej prawicy, a także zaognianiu się sytuacji po obu stronach barykady.
Śmierć Rabina była wielkim ciosem dla Izraela, traumą dla zwykłych ludzi, wierzących, że pokój jest możliwy. I służb, które nie potrafiły obronić go przed kulami. Po jego śmierci na izraelskiej scenie politycznej de facto nie pojawił się nikt, kto byłby równie zdeterminowany walczyć o pokój, jakby kule Amira miały magiczną moc, jakby zwyciężył, osiągnął swoje cele, nie pozwolił na budowanie pokoju. Morderca nie powinien czuć takiej satysfakcji.
Komentarze
.
Pamiętam ten wieczór z transmisji TV,
szok był duży, zanim to się stało Israel
i Palestyna miały szansę, dziś US już
głowy zawracać sobie nimi nie będzie
Płaci im ~$3.2 bn/y i to wszystko,
let Bibi go to hell, hopefully hell’s
name is not Iran…
.
~
Pani Agnieszko,
Przecież to Szin Bet (ewentualnie jakaś jeszcze bardziej „utajniona” izraelska tajna agencja rządowa) zamordowała z zimną krwią premiera Rabina, a więc nic dziwnego, że osoba, która fizycznie dokonała tego mordu, czyli najprawdopodobniej Igal Amir, bała się o swoje życie, obawiając się słusznie, ze czeka go los Lee Harvey’a Oswald’a. Nie bądźmy naiwni – premia takiego państwa jak Izrael zabić może tylko ktoś ze służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo tegoż premiera, jako że zwykli ludzie nie mają bowiem dostępu do polityków tej klasy w państwach policyjnych, takich jak właśnie Izrael.
Oczywiście chodzi tu o PREMIERA Izraela.
Jeszcze tylko: syjonizmie jest przecież ideologią lewicową, opierającą się o tzw. volkizm, czyli o pseudonaukowy z definicji pogląd odwołujący się do idei rasistowskich – nie mające nic wspólnego z nacjonalizmem zapatrywanie, jakoby istniała rasa żydowska będąca z przyczyn ponad-naturalnych rasą wyższą od innych ludzkich ras. Syjonizm jest przecież doktryną kolektywistyczną – patrz na przykład kibuce, a kolektywizm jest przecież jak najdalej od prawicy, do której, jakże niesłusznie, zalicza się obecnie syjonizm.
Oczywiście powinno być: syjonizm jest przecież ideologią lewicową.
.
Imigrant rosyjski Liberman z ultra
partii Nasz Dom Izrael został dziś
ministrem obrony w rządzie Bibi,
w DC trochę się zagotowało…
Ciekawym czy zostawi Iran w spokoju
~
zulu
Syjonistyczny atak na Iran oznaczał by koniec Izraela.
Zulu – p.s.: Na szczęście Izrael NIE jest państwem niepodległym a tylko protektoratem USA.