Nie żyje jeden z głównych architektów ataku 7 października? Tak twierdzi Izrael
„Możemy już potwierdzić: Mohammed Deif został wyeliminowany”. Tak brzmi krótki komunikat izraelskiej armii opublikowany na portalu X (d. Twitter).
To człowiek współodpowiedzialny za atak 7 października. Ukazało się też jego nowe zdjęcie – w jednej dłoni trzyma kubek z napojem, w drugiej plik dolarów, co sugerowałoby, że nie stracił ręki w poprzednich zamachach, jak się sądziło. Deif zginął ponoć w potężnym ataku z powietrza na Chan Junis w Gazie w połowie lipca, podobnie szef sił Hamasu w Chan Junis Rafah Salameh. Uderzenie było tak silne, że zginęło 90 innych osób, w tym uchodźcy w pobliskich namiotach.
Po samym ataku Izrael nie był w stanie potwierdzić, czy Deif zginął, robi to dwa tygodnie później. Można zapytać: dlaczego tak późno? Tak długo zajęło ustalanie tego faktu, czy raczej chodziło o podanie tej informacji niejako w pakiecie? Przypomnę, że Izrael wyeliminował właśnie głównego doradcę Hezbollahu w Bejrucie Fuada Szukra, a wczoraj w nocy zginął szef Hamaru Ismail Hanije. Izrael wprawdzie nie przyznał się do zabicia Hanijego, ale wydaje się to więcej niż oczywiste. No i teraz, niczym wisienka na torcie, dociera doniesienie o śmierci Deifa…
Izraelski minister obrony Joaw Galant nazwał Deifa „bin Ladenem Gazy” i dał Hamasowi dwa wyjścia: podda się albo zginie. W tym kontekście nie dziwi milczenie Hamasu. Śmierć Deifa byłaby bolesnym ciosem – oto „człowiek o siedmiu życiach”, jak się o nim mówiło, wyczerpał możliwości cudownego ocalenia. Fatalnie mogłoby się to odbić na morale organizacji. Deif to szef zbrojnego skrzydła Hamasu w Gazie, człowiek, który z Jahije Sinwarem przygotował plan ataku 7 października. Byli to de facto główni rozgrywający w Strefie Gazy.
Można też na to spojrzeć nieco inaczej. Hamas (i inne organizacje tego typu) dość łatwo zastępują swoich „męczenników”, na każdego zabitego przywódcę znajduje się inny. Tyle że po prawie dziesięciu miesiącach wyczerpujących walk i zdziesiątkowaniu szeregów odszukanie nowej legendy może okazać się trudne. Z wyliczeń dziennika „Haaretz” wynika, że do tej pory izraelska armia zabiła ośmiu przywódców zbrojnego skrzydła Hamasu (w tym Deifa i jego zastępcę Marwana Issę), ale i sześcioro przedstawicieli skrzydła politycznego (w tym Hanijego i jego zastępcę Saleha al-Aruriego).
Dla Beniamina Netanjahu eliminacja wierchuszki Hamasu i niedawny atak na jemeński port, skąd wystrzeliwano pociski, to punkty polityczne. Obrasta w piórka zbawcy i wybawcy, odbudowując swoją pozycję po fatalnym spadku zaufania do niego po 7 października. Na pewno już z tego korzysta, pytanie, czy skorzystają sami Izraelczycy. Waży się decyzja co do odwetu Iranu za zabicie Hanijego na jego terytorium, ale i Hezbollahu – za atak na Szukra w Bejrucie. Tak naprawdę to pytanie o los całego regionu. Nigdy wcześniej nie było tak blisko wielkiej wojny na Bliskim Wschodzie.