Izraelczycy do premiera: „Wynocha”!
To już druga z czterech nocy, które tysiące Izraelczyków spędzą przed Knesetem, wzywając rząd do dymisji.
Izraelczycy mówią Beniaminowi Netanjahu „dość”. Co sobotę ogromne antyrządowe protesty odbywają się przy ulicy Kaplan w Tel Awiwie, tuż obok siedzib rozmaitych służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Dosłownie po drugiej stronie ulicy trwają demonstracje wzywające do uwolnienia zakładników. Demonstracje się „nie widzą”, ale słyszą. Organizatorzy wieców na pl. Zakładników przed Muzeum Sztuki bardzo się starają, żeby nie łączyć obu protestów: – Naszym głównym celem jest upominanie się o zakładników, domaganie się jak najszybszego ich powrotu do domu. Mamy swoje poglądy, ale w naszym proteście chodzi o coś innego – opowiada Efrat, jedna z ich organizatorek. Tych od zakładników drażni, gdy media mylą oba wydarzenia. – Jedna z agencji zilustrowała naszym hasłem „Achszaw” (Teraz) tamten wiec, nadając mu inny sens: że niby domagamy się natychmiastowej dymisji rządu – dodała.
Day II of planned four-day anti-Netanyahu protest in front of the Knesset, Israel’s parliament, in Jerusalem. pic.twitter.com/SnoIpkby2S
— Noga Tarnopolsky נגה טרנופולסקי نوغا ترنوبولسكي (@NTarnopolsky) April 1, 2024
Od niedzieli protesty mają nieco inny przebieg, ich serce przeniosło się do Jerozolimy, pod siedzibę parlamentu. Izraelczykom się nie podoba, jak Netanjahu prowadzi wojnę, a przede wszystkim – że poświęcił zakładników dla własnego przetrwania. Tu małe zastrzeżenie; rozmawiałam niedawno z wieloma Izraelczykami i w większości nie chodzi im o jak najszybsze zakończenie wojny. Uważają jednak, że priorytety zostały źle ułożone, a zakładnicy stali się kartą przetargową. Sądzą, że ich uwolnienie powinno być priorytetem, a potem IDF mogą kontynuować swoją operację. W sensie: uwolnijcie ich, a potem róbcie, co uważacie.
Tłumy i namioty w pobliżu Knesetu robią wrażenie, wszędzie flagi, gwizdki, bębny. Trudno ich „nie zobaczyć” ani „nie usłyszeć”, chociaż główny zainteresowany w tym czasie przebywa w szpitalu, gdzie w niedzielę przeszedł operację usunięcia przepukliny. Wcześniej oświadczył, że przyspieszone wybory ucieszyłyby tylko Hamas, bo sparaliżowałyby negocjacje i zakończyły wojnę, zanim jej cele zostałyby osiągnięte. Odpiera też zarzuty, że rząd nie robi wszystkiego, co w jego mocy, by doprowadzić do porozumienia – twierdzi, że to Hamas wciąż wysuwa nowe żądania, a uleganie mu de facto storpeduje negocjacje. Jednym z nowych warunków miałoby być żądanie natychmiastowego powrotu ludności do północnej części Strefy Gazy, w tym hamasowców. Bibi twierdzi też, że wojsko jest gotowe do ostatecznej bitwy z wrogiem w Rafah. USA próbują odwieść go od tego pomysłu, bo to przepis na katastrofę humanitarną – gdzie bezpiecznie ewakuować 1,5 mln mieszkańców?
Ci, którzy protestują pod Knesetem, swojemu premierowi po prostu nie ufają i nie chcą bezterminowo autoryzować jego polityki. Netanjahu jest pod coraz większą presją, koalicja trzeszczy w szwach w związku z planami objęcia obowiązkową służbą wojskową tzw. charedim (ultraortodoksów), którzy stanowczo protestują; dziś zablokowali jedną z autostrad w centralnym Izraelu. W czerwcu zeszłego roku rząd wstrzymał na dziewięć miesięcy powołania dla studentów jeszybotów – termin upłynął 1 kwietnia. Prokurator generalna wezwała rząd, by do końca miesiąca przedstawił Sądowi Najwyższemu, jak zamierza wyegzekwować to prawo. Szykuje się kolejna rewolucja. Izraelczycy walczą dziś na wielu frontach i nie zanosi się na to, by grzecznie się rozeszli.
Do tego toczą się mniejsze i większe potyczki. Coraz głośniej się mówi o otwartej wojnie z Libanem, Izrael śmielej poczyna sobie też w Syrii. W poniedziałek w nalocie na budynek konsulatu w Damaszku miało zginąć sześć osób, w tym dowódca Strażników Rewolucji na Syrię i Liban Mohammed Reza Zahedi i jego zastępca. Izraelskie media piszą oczywiście o „rzekomo izraelskim” ataku, bo nikt oficjalnie się tym nie chwali. Iran już zagroził odwetem.