Zamach w Ankarze, zemsta w Iraku

To kolejna odsłona konfliktu turecko-kurdyjskiego, który przez kilkadziesiąt ostatnich lat pochłonął już ponad 40 tys. ofiar.

„W sumie zniszczono 20 celów, w tym jaskinie, bunkry, schrony i składy wykorzystywane przez separatystyczną organizację terrorystyczną” – tak tureckie ministerstwo obrony informowało w niedzielę o skutkach wieczornych nalotów na cele Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) na północny Iraku. To odwet za zamach przeprowadzony przez kurdyjskich bojowników na resort spraw wewnętrznych w Ankarze rankiem tego samego dnia. Jeden z zamachowców został zabity na miejscu, drugi zginął, gdy zdetonował umieszczony na swoim ciele ładunek wybuchowy.

Na nagraniu widać auto zatrzymujące się przed wejściem na teren ministerstwa. Najpierw otwierają się drzwi po stronie kierowcy, potem od strony pasażera wychodzi mężczyzna w pozycji taktycznej i podąża ku budce strażniczej. Następuje wybuch, dwóch strażników jest lekko rannych. PKK przyznała się do ataku. Prezydent Turcji Reccep Erdoğan ogłosił, że „terroryści” nigdy nie osiągną swoich celów. Rząd Regionalny Kurdystanu (KRG) ten atak potępił.

Brygada Nieśmiertelnych atakuje

Za zamachem stała rzekomo jednostka PKK zwana „Brygadą Nieśmiertelnych”, a jej celem był m.in. pobliski parlament. W oświadczeniu PKK podkreśla, że Brygada Nieśmiertelna, „gdyby chciała”, osiągnęłaby inny efekt przy niewielkiej korekcie czasu, a atak tłumaczy „lekceważeniem praw człowieka, nieludzkimi praktykami i polityką izolacji w tureckich i kurdyjskich więzieniach, użyciem broni chemicznej przeciwko siłom partyzanckim PKK, ekobójstwem w Kurdystanie i uciskiem narodu kurdyjskiego”.

Dla Turcji, USA i Unii Europejskiej PKK to organizacja terrorystyczna i tak jest traktowana. Jej początki sięgają lat 70., mają mocne podłoże komunistyczne i separatystyczne. W latach 80. PKK zainstalowała swoje bazy na północy Iraku – z czasem stały się celem tureckiej armii. Po drodze było krwawe zdławienie Kurdów w południowo-wschodniej Turcji, a w 1999 r. aresztowanie przywódcy PKK Abdullaha Öcalana w Kenii (do dziś siedzi w tureckim więzieniu).

PKK zbrojną walkę o niepodległość Kurdystanu na nowo podjęła 20 lat temu, czemu towarzyszyły zamachy terrorystyczne. Po pojawieniu się Państwa Islamskiego PKK stanęła do walki przeciw niemu (także przy wsparciu USA). Na wojnie w Syrii mocno skorzystała, bo dzięki paktowi o nieagresji z reżimem w Damaszku utworzyła na północy Syrii swój autonomiczny rząd. Turcja Kurdom jednak nigdy nie odpuściła – w czasie operacji w grudniu 2015 r. zginęły setki cywilów. W listopadzie 2016 r. w wybuchu na ulicy handlowej w centrum Stambułu co najmniej sześć osób straciło życie, a ponad 80 zostało rannych – o zamach oskarżono PKK. W grudniu tego samego roku w podwójnym zamachu przed stadionem zginęło 38 osób, w większości policjanci, była ponad setka rannych. W ogóle 2016 r. był bardzo krwawy – doszło do serii zamachów; za część obwiniono Państwo Islamskie (m.in. na lotnisku w Stambule czy weselu w Gaziantep).

Końca tej walki nie widać, a Turcja regularnie prowadzi operacje wymierzone w Kurdów. Na północy Syrii od lat walczy o utworzenie kilkudziesięciokilometrowej strefy buforowej, by zabezpieczyć swoją południową granicę, a w Iraku atakuje kurdyjskie oddziały. Kilka tygodni temu w ataku drona na lotnisko na północy Iraku zginęło trzech kurdyjskich antyterrorystów, a dwa dni wcześniej wysoko postawiony przedstawiciel PKK na górze Sindżar i trzech jej bojowników. Iracki rząd potępia te ataki, ale niewiele może zrobić. W kwietniu Bagdad oskarżył Turcję o atak w pobliżu lotniska Sulaimaniyah, gdzie byli obecni żołnierze USA i dowódca Syryjskich Sił Demokratycznych, sojuszu organizacji zdominowanej przez YPG (Ludowe Jednostki Ochrony), wspieranego przez Amerykanów, a przez Ankarę uznawanego za przedłużenie PKK.

To, co zobaczyliśmy w niedzielę, jest kolejną odsłoną konfliktu Turcji z Kurdami. I na pewno nie ostatnią.