Ogień za ogień
Profanacja Koranu w Sztokholmie wywołała gniew w Bagdadzie. Doszło do ataku na ambasadę i zerwania stosunków dyplomatycznych.
O świcie setki wściekłych Irakijczyków wdarły się na teren szwedzkiej ambasady i roznieciło pożar. Protestowali przeciwko planowanej na ten dzień profanacji Koranu. Rzeczywiście kilka godzin później w szwedzkiej stolicy księgę częściowo zniszczono, demonstranci deptali ją i kopali. W reakcji na to rząd w Bagdadzie wydalił ambasadorkę Szwecji Jessicę Svaerdstroem, odwołał swojego charge d’affaires i zawiesił pozwolenie na działalność w Iraku szwedzkiej firmy telekomunikacyjnej Ericsson.
To eskalacja napięcia między krajami i kolejny incydent związany ze zniszczeniem Koranu. Kilka tygodni temu iracki chrześcijański imigrant spalił kopię Koranu przed meczetem w Sztokholmie podczas muzułmańskiego święta Id al-Adha, co rozniosło się szerokim echem w islamskim świecie. Szwedzka agencja informacyjna TT podała, że sprawca był jedną z osób, które planowały spalić Koran w czwartek. Na początku roku przed ambasadą Turcji w Sztokholmie prawicowy polityk też spalił Koran, m.in. dlatego Ankara niechętnie wydała zgodę na członkostwo Szwecji w NATO. Szwedzkie prawo dopuszcza tego rodzaju happeningi w ramach szerokiej definicji wolności słowa (od kilkudziesięciu lat nie istnieje tu przestępstwo bluźnierstwa). W tym roku policja wprawdzie przeciwdziałała zamiarowi spalenia Koranu, ale wyłącznie w obawie przed zamachem terrorystycznym w odwecie. Do służb zaczęły wpływać prośby o zgodę na spalenie innych świętych ksiąg – Biblii i Tory.
Widać, że to nie koniec, a incydentów jest więcej. Szturmujący ambasadę mieli ze sobą portrety Muktady as-Sadra, wpływowego szyickiego duchownego (szyici stanowią tu zdecydowaną większość, nawet 70 proc.). To nie przypadek, as-Sadr od lat jest jednym z głównych rozgrywających w irackiej polityce. Wróg Saddama Husajna, Ameryki i wszystkich, którzy mogli mu zagrozić. Powołana przez niego Armia Mahdiego, a tak naprawdę uzbrojona po zęby milicja, brała czynny udział w wojnie domowej. Z wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi as-Sadr rozprawiał się krwawo, z czasem strojąc się w piórka działacza pokojowego (powołał tzw. Kampanie Pokoju). Ten „pokój” to dla niepoznaki, rzecz jasna. As-Sadr w 2018 r. wygrał wybory parlamentarne i wprowadził 54 deputowanych (największe ugrupowanie), ale rządy koalicji zlepionej z wielu często niemających nic wspólnego partii nie zakończyły się dobrze. Rozniecone w 2019 r. protesty przeciwko korupcji przerodziły się w krwawą jatkę. Siły as-Sadra w przeszłości wielokrotnie wdzierały się do parlamentu i siedziby prezydenta. Ostatnio latem zeszłego roku – tysiące jego zwolenników wdarło się do parlamentu (kilka tygodni wcześniej deputowani as-Sadra złożyli mandaty) i podjęło okupację. Z kolei w dniu, w którym as-Sadr ogłosił decyzję o politycznej emeryturze, weszli do pałacu prezydenckiego.
Najwyraźniej ta emerytura to też na wyrost. Wszystko wskazuje na to, że as-Sadr nie zamierza odpuścić. Czwartkowe wydarzenia są tego dowodem. Wprawdzie władze potępiły szturm i zapowiedziały śledztwo, ale najwyraźniej ambasada nie była dobrze chroniona (a to, jak słusznie zauważyli Szwedzi, należy do zadań państwa gospodarza). W oficjalnym komunikacie nie ma informacji o tym, kto na ambasadę napadł. Widocznie wpływy szyickiego duchownego w Iraku są większe, niż mogłoby się wydawać w przypadku osoby, która oficjalnie bawi na emeryturze…