Najbardziej prawicowy rząd w historii Izraela

To już oficjalne. Blok Beniamina Netanjahu zdobył władzę w Izraelu.

Tak skrajnie nacjonalistycznego, homofobicznego i otwarcie rasistowskiego rządu nie było w historii kraju. Netanjahu stanie na czele stabilnej koalicji pięciu ugrupowań, z których aż cztery opierają się na religii. Likud, formacja Netanjahu, zdobył 32 mandaty i jest największy w Knesecie (+1 w stosunku do wyborów 2021), Religijny Syjonizm, złożony z dwóch ugrupowań, które poszły do wyborów w taktycznym sojuszu (na czele z Becalelelem Smotriczem i Itamarem Ben Gvirem), zdobył 14 głosów (+8), religijna Szas 11 (+2); Zjednoczony Judaizm Tory 7 (0). To 64 mandaty i szansa na stabilne rządy. Dla przypomnienia: rząd Lapida miał tylko jeden głos przewagi.

Palestyński premier skomentował te wyniki lapidarnie: wygrały partie, które różnią się jak pepsi i cola. Nawet jeśli jest w tym przesada, to jest też sporo racji. Smotricz to jawny i dumny z tego powodu homofob, zwolennik teokracji, ekspansji żydowskich i osiedli na Zachodnim Brzegu, co łączy go mocno z Ben Gvirem (poza homofobią może), który chętnie pozbyłby się z Izraela wszystkich „nielojalnych” arabskich obywateli. To zresztą kolejny wspólny mianownik – silne państwo żydowskie, chroniące żydowskość do granic możliwości. Dziś przywdziewa pióra gołębia pokoju, ale Ben Gvir to najbardziej skrajny polityk na izraelskiej scenie politycznej, wielbiciel i były członek zdelegalizowanej partii Kach (uznanej w kilku państwach za terrorystyczną). Człowiek, który chce usunąć z kodeksu karnego przepisy o oszustwach i nadużyciach zaufania, a Sąd Najwyższy sprowadzić do roli usługowej; wyroki, które większości w Knesecie by się nie podobały, byłyby przez tę większość obalane. Gvir chciałby też dać policji szersze uprawnienia, by mogła celować ostrą amunicję do rzucających kamieniami Arabów (sam wyciągnął pistolet na jednym z niedawnych protestów). Ma ochotę na tekę ministra bezpieczeństwa publicznego. Adekwatnie…

Co tu zresztą mówić, skoro szef partii Szas ma ponoć apetyt na tekę ministra finansów? Byłoby to równie śmiałe posunięcie co w przypadku Gvira (wielokrotnie oskarżanego o podżeganie do nienawiści), bo Arie Deri był skazywany za oszustwa podatkowe. Kreatywna księgowość, jak wiadomo, na tym stanowisku bardzo się przydaje.

Wybory przeorały scenę polityczną. Do Knesetu po raz pierwszy od powstania partii przed 30 laty nie weszła lewicowa Merec (zabrakło niespełna 4 tys. głosów do przekroczenia 3,25-proc. progu). Lewica w Izraelu wydaje się formacją schyłkową, czasy świetności ma dawno za sobą (a trwały trzy dekady od powstania państwa). W opozycji najsilniejszy będzie Jesz Atid (Jest Przyszłość) ustępującego premiera Jaira Lapida z 24 mandatami, potem partia Narodowej Jedności Benny’ego Ganca (12), Nasz Dom Izrael Avigdora Libermana (6), arabskie Ra’am i Hadasz Ta’al (po 5) i Partia Pracy (4). Ta ostatnia jest oskarżana o porażkę Merecu (jej szefowa Merev Michaeli nie zgodziła się na wspólny start), Lapid – o brak pragmatyzmu i krótkowzroczność, której objawem było zwalczanie partii własnego obozu i de facto przyczynienie się do jego klęski.

Bez względu na zręczność lub niezręczność Lapida wybory pokazały, że Izraelczykom nie przeszkadza premier z trzema procesami o korupcję, nie wadzą oszustwa czy skrajny rasizm. W demokracji decyzje większości należy respektować i mieć nadzieję, że lekką ręką nie zdemontują systemu, który wyniósł tych ludzi do zwycięstwa. Jeśli stanie się inaczej, Izrael nie będzie mógł już z dumą twierdzić, że jest jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie.