„Żydowscy talibowie” dają drapaka
To historia jak z filmu, najgorszego koszmaru.
W obozie przebywało 26 członków sekty Lew Tahor, wśród nich Izraelczycy z podwójnym obywatelstwem (Kanady, USA i Gwatemali). Dwie osoby aresztowano pod zarzutem handlu ludźmi i poważnych przestępstw seksualnych, w tym gwałtu. Dwie inne opuściły obóz tuż przed nalotem i są poszukiwane. Pięć zatrzymano za złamanie przepisów imigracyjnych.
Okazało się, że ok. 20 członków sekty, w tym kobiety i dzieci, uciekło w środę z ośrodka migracyjnego w Huixtla, gdzie zostali umieszczeni przez policję i czekali na dalsze kroki. Nie wiadomo, gdzie są – pogłoski mówią, że udali się ku granicy z Gwatemalą, w której przebywali często od 2014 r. (członkowie sekty są też w USA, Północnej Macedonii i Maroku). W styczniu grupa nielegalnie przekroczyła granicę z Meksykiem i osiedliła się w dżungli.
Sektę założył w Izraelu w 1988 r. rabin Szlomo Erez Helbrans, który przeniósł się do USA i w latach 90. przesiedział dwa lata za porwanie. Gdy odbywał karę, posypały się oskarżenia byłych członków grupy o wykorzystywanie seksualne dzieci, przymusowe podawanie leków i stosowanie wobec wyznawców rozmaitych kar. Helbransa deportowano do Izraela, ale w 2001 r. uciekł do Kanady, gdzie uzyskał status uchodźcy. Tam odtworzył sektę i wszedł wkrótce w konflikt z władzami Ontario. Część członków grupy uciekła do Gwatemali. Sam Helbrans w 2017 r. utopił się w rzece w Meksyku – nie wiadomo, czy był to nieszczęśliwy wypadek, czy samobójstwo.
Wściekłość, smutek, cierpienie
Schedę przejął jego syn Nachman i był jeszcze bardziej radykalny. W sekcie obowiązywały bardzo surowe porządki – jej członkowie nie mogli spożywać mięsa, ryb, jaj, jedynie chleb, warzywa i owoce. Prowadziło to czasem do tragedii – niektórzy uciekinierzy twierdzili, że byli głodzeni. Ofiarą padła też siostra Nachmana, 24-letnia Miriam, którą zmuszał do zjedzenia chleba z sezamem, choć była na niego uczulona. Zmarła w wyniku wstrząsu anafilaktycznego. Jak relacjonował Mendy Levy, który uciekł, zdaniem Nachmana Miriam zmarła, bo… nie dość w niego wierzyła. „Lev Tahor to sekta oparta na trzech filarach: wściekłości, smutku i cierpieniu” – mówi Levy w filmie, który można z łatwością odszukać na YouTube. Jak dodaje – wbrew temu, co twierdzą sami przywódcy sekty – z grupy nie można dobrowolnie odejść, teren, na którym przebywa, jest ogrodzony i zamknięty. Ojciec Mendy’ego nosił się wprawdzie z zamiarem opuszczenia sekty, ale nigdy do tego nie doszło – zmarł, bo nie zezwolono mu na wizytę u lekarza.
Sektę oskarża się również o to, że zmusza 12-13-letnie dzieci do małżeństwa, a dziewczęta następnie do jak najszybszego zachodzenia w ciążę. Co więcej, stosowane są surowe kary nawet za drobne przewinienia (chłosta), kobiety i dziewczynki już od trzeciego roku życia muszą okrywać ciała odzieżą, czarnymi zwiewnymi szatami przypominającymi te z tradycyjnych wspólnot w Arabii Saudyjskiej, Iranie czy Afganistanie. Dlatego sekta dorobiła się przydomka „żydowskich talibów”, co z grubsza oddaje jej charakter. To nie tylko zły PR – nawet izraelski sąd uznał ją za niebezpieczną. Liderzy grupy twierdzą oczywiście, że są prześladowani za przekonania – to ułatwiło jej założycielowi uzyskanie statusu uchodźcy w Kanadzie, a w USA wymuszenie na władzach więzienia, by cyfrowo usunąć mu zarost z twarzy na zdjęciu. Jakby tego było mało, kilku członków sekty w 2018 r. wystąpiło o azyl w… Iranie i złożyło przysięgę wierności wobec najwyższego przywódcy Alego Chameneiego.
Przyjmuj baty i całuj po rękach
W 2018 r. Nachman Helbrans i trzej jego współpracownicy zostali aresztowani podczas wspólnej akcji FBI i Interpolu za porwanie dwojga nastoletnich dzieci jego siostry z USA. Uciekła, bo sprzeciwiła się ślubowi 12-letniej córki z dorosłym mężczyzną. Nachmana i jednego ze współpracowników w marcu 2022 r. skazano na 12 lat więzienia. O działalności sekty wiadomo głównie z przekazów osób, którym udało się uciec – w tym wspomnianego Mendy’ego Levy’ego, który uciekł, bo zmuszano go do poślubienia 12-letniej kuzynki. Opowiadał, w jak skrajnych warunkach mieszkali w Gwatemali – w lesie, w barakach z folii i blachy, z wężami, robactwem, w upale, bez klimatyzacji. Ta ostatnia była zainstalowana tylko u jednej osoby – w domu (nie baraku) przywódcy grupy.
Na porządku dziennym było też seksualne wykorzystywanie dzieci – rabin spał z nimi w łóżku. Jedna z kobiet opowiadała, jak strasznym upokorzeniem była dla niej kara chłosty wykonana na oczach „szkoły” – dziewczynę rozebrano do naga, związano. Nie wolno było płakać – za łzy też groziły sankcje. Po przyjęciu batów ukarana osoba musiała całować po rękach tego, kto je wymierzał – wszak nie były „karą”, lecz „Tikunem”, rodzajem naprawy, łaski.