Izraelski rząd traci większość. Co dalej?

Nie ma dziś chyba szczęśliwszego człowieka w Izraelu niż Beniamin Netanjahu, który bardzo chciałby znów zasiąść w fotelu premiera.

Bomba wybuchła politykom niemal w rękach. Po niespełna dziesięciu miesiącach od utworzenia rządu z koalicji wystąpiła członkini Knesetu z ramienia Jaminy Idit Silman. Szefowa większości koalicyjnej, w dodatku.

Na odchodne Silman opublikowała list z wyjaśnieniem powodów odejścia. W skrócie: ważne dla niej wartości nie są zgodne z reprezentowanymi przez koalicję, doświadcza coraz większej krytyki ze strony wyborców i zwolenników obozu narodowego. „Nie będę wspierać niszczenia żydowskiej tożsamości państwa Izrael i narodu izraelskiego” – napisała, co zabrzmiało jak mocne oskarżenie pod adresem rządu.

O co tak naprawdę poszło, nie do końca jeszcze wiadomo. Izraelscy dziennikarze przypominają niedawny spór między Silman a ministrem zdrowia Niztanem Horowitzem o kwestie religijne. I dodają, że była to tylko zasłona dymna, bardziej pretekst do zaistnienia niż rzeczywisty powód rzucenia rękawicy. Silman zaatakowała ministra za list, jaki wysłał do dyrekcji szpitali. Wezwał ich do podporządkowania się orzeczeniu Sądu Najwyższego, że nie mogą bronić ludziom przynoszenia na Pesach niekoszernego jedzenia, czyli chamecu. W praktyce chodzi o wszelkie produkty z jednego z pięciu zbóż, które potrzebują więcej niż 18 minut kontaktu z wodą – czyli wytworzone na bazie zakwasu. To kluczowe podczas święta Pesach; z tego powodu usuwa się wszelkie ślady chamecu z domu (słynne palenie chamecu), sklepowe półki z gotowymi ciastami, ciasteczkami i innymi wyrobami przykrywa się folią itd.

Decyzja polityczki z partii premiera Bennetta znów pogrąża izraelską politykę w chaosie i otwiera furtkę Netanjahu. Nie będzie to ani szybkie, ani łatwe, ani automatyczne, ale Bibi już próbuje włożyć stopę między drzwi i zaciera ręce, zapraszając Silman do współpracy i obiecując, że zostanie powitana z otwartymi ramionami w jego obozie.

Opcje przejęcia władzy są dwie, a nawet trzy. Po pierwsze, Netanjahu może spróbować uciułać własną większość (potrzebowałby dziewięciu deputowanych spoza swojej bazy, czyli Likudu i partii religijnych). To scenariusz trudny, ale nie niemożliwy. Rząd Bennetta wspiera aż osiem partii od lewa do prawa, w tym Arabowie. Ci ostatni raczej na pewno nie poprą Netanjahu, ale w tej konstelacji są choćby Niebiesko-Biali obecnego ministra obrony Benny’ego Ganca (osiem mandatów), Nasz Dom Izrael Liebermana czy Nowa Nadzieja Saara. Oczywiście można mieć wątpliwości, czy osobiste animozje nimi nie okażą się przeszkodą nie do pokonania, ale izraelska polityka już nie raz dowiodła, że da się połączyć ogień z wodą (przykładem koalicja partii arabskich i wspomnianego Liebermana). Gdyby Netanjahu zebrał co najmniej 61 głosów w 120-osobowym Knesecie, mógłby próbować uchwalić ustawę o rozwiązaniu parlamentu i rozpisaniu nowych wyborów (wymagana jest większość bezwzględna). Ze względu na rozpoczynające się w przyszłym tygodniu święto Pesach Kneset ma przerwę, ale głosowanie mogłoby się odbyć niedługo potem. Gdyby taka ustawa została przyjęta, zgodnie z umową koalicyjną doszłoby do automatycznej zmiany premiera – Benneta zastąpiłby Jair Lapid, który sprawowałby tę funkcję do czasu powołania i zaprzysiężenia nowego rządu.

Gdyby Netanjahu zebrał większość, mógłby przejąć władzę w ramach trwającej kadencji. Ten wariant popiera sama Silman, która w liście napisała, że nadal będzie się starać „przekonać przyjaciół, aby wrócili do domu i stworzyli prawicowy rząd”. Jej zdaniem w tym Knesecie może powstać inny rząd.

No i trzecia opcja – jeśli nie uda się przegłosować budżetu, Izrael czekałyby nowe wybory. Ale to ewentualnie możliwe dopiero w przyszłym roku.

Formalna utrata większości nie oznacza więc automatycznie zmiany władzy, ale ją umożliwia. Pesach upamiętnia wyjście Izraelitów z Egiptu, wyzwolenie się z niewoli, dlatego nazywane jest również świętem wolności. Według Biblii w czasie wędrówki Izraelitów przez pustynię Bóg zesłał im mannę, by mieli czym się pożywić. I rezygnacja Silman to dla Netanjahu właśnie manna z nieba.