Ostatnia wieczerza w Tel Awiwie
Beniamin Netanjahu uważa, że instalacja, która powstała w Tel Awiwie, to „haniebna groźba” pod jego adresem.
Plac Rabina to miejsce szczególne, ulokowane z dala od nadmorskich plaż i hałasu piłek odbijanych podczas gry w matkot. Na co dzień jest tu spokojnie, gołębie bez obaw podchodzą do ludzi, tryska woda w fontannie, zapełniają się knajpki i kawiarnie. Ale od dawna to także symbol. Tu zginął Icchak Rabin. Tu się wychodzi, by świętować (np. zwycięstwo Nety w Eurowizji) i protestować (w każdej niemal sprawie). Plac stał się też areną demonstracji przeciw Netanjahu. A to tylko Tel Awiw. Ludzie wychodzą na ulice Jerozolimy, Cezarei i innych miast. Są wściekli. Mają dość oskarżanego o korupcję premiera, który w dodatku nie radzi sobie z pandemią, zwiększając uprawnienia rządu kosztem Knesetu przy okazji nakładania ograniczeń na obywateli. Żądają więc jego odejścia.
Policja rozgania tłumy sprzed rezydencji Netanjahu w Jerozolimie, a reakcją na gniew jego przeciwników jest gniew jego zwolenników. Protestujący, którzy ruszyli we wtorek sprzed domu ministra ds. bezpieczeństwa publicznego Amira Ohany w kierunku pobliskiej autostrady, zostali obrzuceni butelkami, krzesłami i czym się dało. Twierdzą, że to była zasadzka. Z kolei prawicowy prawnik reprezentujący napastników mówi, że w ich stronę leciały kamienie. Emocje buzują po obu stronach.
W ten nastrój wpisuje się niezwykła instalacja, która stanęła w środę rano na pl. Rabina. Za 10-metrowym stołem siedzi figura Netanjahu, który raczy się tortem, obok stoi butelka szampana Moët i inne trunki, leżą różowe makaroniki, cygara – to nawiązanie do jednej ze spraw kryminalnych, w której oskarża się go o przyjmowanie kosztownych prezentów. Wszystko ustylizowane na „Ostatnią wieczerzę” – jak u da Vinci.
Skojarzenie jest oczywiste, nie zaprzecza mu też autor instalacji Itaj Zalait, który wyjaśnia, że to ostatnia wieczerza demokracji. Artysta wytłumaczył na Facebooku, że premier skończył już posiłek i konsumuje deser. „To ostatnie minuty, kiedy możemy coś zrobić, by ocalić demokrację”. Twórca namawia ludzi, by wyszli na ulice i ratowali, co zostało.
Sam Netanjahu potraktował sprawę dosłownie. Uważa, że to groźba śmierci pod jego adresem, nawiązanie do tego, co spotkało Jezusa po jego ostatnim posiłku. „Nie ma zgody na podburzanie i groźby morderstwa – jawne i dorozumiane – przeciw mnie i mojej rodzinie, w tym na haniebne groźby ukrzyżowania w Tel Awiwie” – napisał na Facebooku.
Ma prawo do takiej reakcji, to oczywiste. Mnie się jednak nasuwa historia: jesienią 1995 r. na prawicowych protestach, w których uczestniczył także aspirujący wówczas Netanjahu, pojawiały się kukły przypominające premiera Rabina przebranego w nazistowski mundur. Przyrównywano go do Hitlera, krzyczano, że jest „mordercą”, „zdrajcą”. Wiemy, do czego tamta atmosfera doprowadziła.
Dlatego uważam, że zarówno plac Rabina, jak i to, co się na nim dzieje, ma wymiar szczególny, a każda forma ekspresji tutaj nabiera dodatkowego znaczenia.
Sam artysta nie po raz pierwszy zaskoczył publiczność. W 2016 r. przedstawił złoty posąg Netanjahu naturalnych rozmiarów, atakując tych, którzy są ślepo w niego zapatrzeni. Później przedstawił postać ówczesnej minister kultury Miri Regev podziwiającej się w lustrze – minister chętnie cięła fundusze dla organizacji czy artystów, którzy nie wykazują się lojalnością. Regev, która dziś pełni funkcję ministra transportu, krytycznie zareagowała na instalację w Tel Awiwie. Jej zdaniem to kwestia czasu, aż pojawi się wystawa z szubienicą i sznurem.