Przegrać, ale wygrać

Beniamin Netanjahu pokonał Gideona Sa’ara w wyborach na szefa Likudu. Czy to zwycięstwo zaskakuje, biorąc pod uwagę serię jego porażek?

Bibi jest czwartym szefem Likudu, partii istniejącej od 1973 r. (po Menachemie Beginie, Icchaku Szamirze i Arielu Szaronie). Po raz pierwszy stanął na czele partii w 1993 r. i trwał na stanowisku do 1999 r., gdy przegrał wybory.

Na fotel szefa Likudu Bibi wrócił w 2005 r., kiedy Ariel Szaron wystąpił z partii i założył Kadimę. W wyborach partyjnych na Netanjahu głosowało wtedy 44 proc. osób przy rekordowo niskiej frekwencji (poniżej 40 proc.). Obejmował stery w trudnym momencie, tuż przed wyborami w 2006 r. – partia zaliczyła spektakularną porażkę. Potem pod jego rządami było jednak już tylko lepiej.

Ale wiele się zmieniło. Netanjahu od dekady jest premierem i nie pozwala zabrać sobie władzy, choć wiele razy wydawało się, że już jest na wylocie. Teraz też. W tym roku dwukrotnie nie udało mu się stworzyć rządu ani zapobiec kolejnym wyborom. Jako pierwszy w historii urzędujący premier usłyszał zarzuty karne. Słaby punkt wyjścia do walki o przywództwo w partii? Teoretycznie.

W praktyce prędzej do teflonu coś przywrze niż do Bibiego. W prawyborach dotychczasowego szefa poparło ponad 72 proc. osób (ze 116 tys. uprawnionych). Przy frekwencji niższej niż 50 proc. nie oznacza to, że większość członków Likudu popiera swojego lidera, ale takie są wyniki i nich ich nie kwestionuje, łącznie z przegranym Gideonem Sa’arem, który pogratulował wyniku i zapowiedział, że poprze Bibiego w przyszłorocznej kampanii parlamentarnej. Sa’arowi nie udało się przekonać likudników, że jest bardziej wybieralnym premierem. Nie potrzebują kogoś, kto zaprezentuje inny styl rządzenia. Potrzebują człowieka, który obieca „silny Likud i silny Izrael”. Bibiego, nawet jeśli ma pod górkę i gdy dochodzi do kolejnego wstydliwego incydentu – w środę na wiecu w Aszkelonie z powodu alarmu rakietowego Netanjahu musiał zejść ze sceny i udać się do schronu.

Po pasmie porażek zwycięstwo było Bibiemu bardzo potrzebne. Niewątpliwie jego pozycja się umocniła i niewykluczone, że w marcu Likud osiągnie dobry wynik. Jeśli sondaże zasadniczo się nie zmienią, Netanjahu może znaleźć się w podobnej sytuacji co ostatnio – czyli bez większych szans na stabilną koalicję. Z drugiej strony jeszcze wiele może się zmienić, zwłaszcza po stronie przeciwników.

Netanjahu chwilowo może spać spokojnie. Na razie udało mu się przekonać partię, że jest prawdziwym liderem, który da krajowi bezpieczeństwo. Teraz trzeba przekonać Izraelczyków, że po raz kolejny warto na niego postawić. Era Bibiego trwa.