Bye, bye Syria
Amerykanie wycofują się z Syrii, tak jak obiecał Trump. Ale nie wracają do domu, chociaż i to im obiecano.
Żołnierze przenoszą się do sąsiedniego Iraku, gdzie – jak w niedzielę ogłosił Pentagon – mają kontynuować operację przeciwko Państwu Islamskiemu. Z szumnych zapowiedzi Trumpa wyszły więc nici. Czy to jeszcze kogoś dziwi?
Sytuacja w Syrii naprawdę się skomplikowała. Wynegocjowane przez Mike’a Pence’a z Erdoğanem zawieszenie broni (turecki prezydent nie chce nawet przyznać, że to zawieszenie broni, a tylko „przerwa” w operacji) nie jest przestrzegane zbyt starannie, a nawet bardzo niestarannie. Jak to nazwać inaczej, skoro według Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża zginęło w tym czasie 20 cywilów? Obie strony oskarżają się wzajemnie o łamanie porozumienia. W niedzielę Turcja poinformowała, że w Tel Abjad podczas rekonesansu zginął jeden jej żołnierz, a drugi został ranny.
Rozlewowi krwi towarzyszą mocne słowa. Erdoğan już zapowiedział, że będzie „miażdżył głowy” Kurdom, jeśli nie wycofają się na czas. Kurdyjscy bojownicy wyszli z granicznego miasta Ras al-Ajn, deklarują, że wycofają się z pasa długości 120 km i szerokości 30 km (od Ras al-Ajn do Tel Abjad), ale Turcja chce ich odepchnąć jeszcze dalej. Erdoğan twierdzi, że jeśli we wtorek nie dogada się z Putinem w Soczi, Turcja „wprowadzi własny plan”. Będzie jeszcze więcej rozlewu krwi.
We wtorek kończy się też „przerwa” czy też „zawieszenie broni”. Trudno zachować optymizm, patrząc, jak rozwija się sytuacja. Agencje donoszą, że w ślad za konwojem z Ras al-Ajn z miasta uciekają cywile. Szacuje się, że do ucieczki było zmuszonych nawet 300 tys. osób. To naprawdę nie jest zabawa, jak chciałby widzieć tę wojnę Trump.