Minister-katastrofa
Rafi Perec, świeżo upieczony minister edukacji Izraela, w zaledwie dwa dni zdążył narazić się Żydom z małżeństw mieszanych na świecie, społeczności LGBT, premierowi własnego rządu i zwykłym Izraelczykom.
Setki osób w Tel Awiwie domagało się dymisji Pereca. Poszło o jego wypowiedź dla Kanału 12, w której przyznał, że wierzy w „terapię leczenia homoseksualizmu”, a nawet „sam jej próbował” – udało mu się „wyleczyć” jednego ucznia.
Jego słowa wywołały burzę po obu stronach Atlantyku i w samym Izraelu. Odciął się od nich nie mniej prawicowy premier Beniamin Netanjahu.
Ciekawe, że Izrael jest jednym z niewielu krajów na świecie, gdzie prawicowy premier potrafi skrytykować swojego ministra. Faktem jest, że Netanjahu nie reprezentuje religijnego nurtu izraelskiej polityki. Rafi Perec to co innego. Przez wiele lat był naczelnym rabinem armii, ale ma na swoim koncie też sporo kontrowersyjnych wypowiedzi. Twierdził np., że Wzgórze Świątynne nie ma tak wielkiego znaczenia dla muzułmanów z regionu, a 90 proc. Arabów nic nie wie o Koranie. Armia go za to skrytykowała.
Teraz minister podgrzał ciśnienie społeczności LGBT (nie tylko w Izraelu), zwykłych ludzi, którzy domagają się jego dymisji, premiera, a nawet kolegi z rządu Amira Ohana, pierwszego ministra homoseksualisty w Izraelu, który stwierdził, że „orientacja seksualna nie wymaga ani terapii, ani nawrócenia. Wymagają ich z góry przyjęte założenia i ignorancja”. Ohana jest szefem resortu sprawiedliwości, likudowcem, razem z partnerem wychowują dwójkę dzieci urodzonych przez surogatkę w USA.
Mimo że Perec doprowadza premiera do szału już po raz drugi w ostatnich dniach (wcześniej wypowiedzią, że małżeństwa mieszane to „drugi Holokaust”), prawdopodobnie nie wyrzuci go z rządu. Perec jako lider Zjednoczonej Prawicy jest potrzebny, by przynajmniej do wyborów zapewniać rządowi kilka dodatkowych głosów (dokładnie pięć). Zresztą i on chyba doszedł do wniosku, że tym razem posunął się za daleko.
Izrael cierpi w kwestii praw osób LGBT na skrajną schizofrenię. Z jednej strony to kraj słynący z tolerancji wobec par jednopłciowych (chociaż małżeństw takich tu nie zalegalizowano), z drugiej – religijna część społeczeństwa totalnie temu przeczy. Przenosi się to na poziom rządowy – Netanjahu, któremu nie można zarzucić, że zwalcza prawa osób homoseksualnych, jednocześnie toleruje w swoim rządzie jawnych homofobów.
Co ciekawe, jego prawicowość nie wyklucza wcale wsparcia dla środowisk LGBT. Jeśli Warszawa (głównie partie określające się jako prawicowe) miałaby się inspirować czymkolwiek, to może akurat tym?
Komentarze
A cóż to za prawica, jeśli realizuje lewacką, ateistyczną agendę?
No to niedługo Izrael i Arabia Saudyjska w niczym się nie będą różnić.
PS. Komentarze zostały unormowane. Do zera i końca blogu.
Ciekawe, że autorce nigdy nie udało się napisać nazwiska izraelskiego premiera bez dodania przymiotnika „prawicowy”, ciekawe, że autorka uważa za rzecz nadzwyczajną krytykę ze strony premiera ministra z koalicyjnej religijnej partii za jego bigoteryjna wypoweidź. Ciekawe jaka schizofrenia kryje się za tą nieustanna potrzebą udawania, że Izrael jest jakimś wyjątkowo paskudnym krajem. Odpowiedź wydaje się oczywista. amerykański publicysta papisał:
„Podobnie jak w latach 1970., kiedy strach europejskich krajów przed palestyńskim terroryzmem szybko przekształcił się w udawanie, że popierają palestyński nacjonalizm, ludzie nie chcą myśleć o sobie, że ugięli się przed szantażem. Jest znacznie łatwiej udawać idealistę i zmienić pogląd na samego siebie z płaczliwego tchórza na bohaterskiego obrońcę sprawiedliwości.
Nieustanne groźby ludzi nienawidzących Izraela – wraz z biciem bębnów tak zwanych wojowników o sprawiedliwość społeczną, którzy szerzą kłamstwo, że występowanie przeciwko Izraelowi jest postępowe – dają w wyniku toksyczne środowisko, w którym publiczne poparcie Izraela jest niszczone i wyszydzane. I gdzie publiczne potępianie Izraela jest głoszone z dumą.”
W żadnym kraju (nie tylko w sąsiadujących z Izraelem krajach) prawa grup LGBT nie są tak respektowane jak w Izraelu. Izraelczycy zupełnie sprawnie krytykują swoich biogotów, ale nad Wisłą wielu Żydów cierpi na tchórzostwo i wieczną obawę, że lokalni antysmieci z lewa i z prawa moga ich posądzić o uczciwość. Tak bardzo tego się boją, że niektórzy nawet wierzą w to, co wypisują. Niby autorka pisze, że w Izraelu na ministrze nie zostawiono suchej nitki, ale przecież czułaby się nieswojo, gdyby nie popluła na Żydów (o przepraszam najmocniej, na Izrael jako taki).
Rafi Perec, świeżo upieczony minister edukacji Izraela. Można Izraelowi pozazdrościć ministra myślącego samodzielnie. W rządzie PiS takich przypadków nie zarejestrowano.
Sami kompradorzy, realizujący decyzje podejmowane przez Netanjahu.