Bo kucharka była kiepska, a instrukcje nudne
Biblijna Sara była żoną (a nawet przyrodnią siostrą) Abrahama, matką Izaaka i pramatką Izraelczyków. Współczesna Sara jest żoną premiera Izraela, choć jej rola wydaje się znacznie większa. I niekoniecznie pozytywna.
We współczesnym hebrajskim „sara” oznacza kobietę minister. Do Sary Netanjahu, choć nie pełni formalnie żadnej funkcji, pasuje jak ulał. Władcza i wpływowa, od dawna nie jest tylko „żoną” – uważa się, że jest najbliższym i najważniejszym doradcą premiera, nieformalnym, rzecz jasna. Niedawno izraelskie media obiegła informacja, jakoby zabroniła mężowi przyjąć na listę Likudu Ajelet Szaked, byłej minister sprawiedliwości. Nie powiodło jej się w ostatnich wyborach; Nowej Prawicy, formacji, którą stworzyła z Naftalim Bennettem, nie udało się przekroczyć progu. „Ajelet Szaked nie będzie w Likudzie. Kropka” – powiedziała ponoć Sara podczas spotkania z władzami partii w rezydencji premiera.
Wiele to mówi o Sarze i o zwyczajach w domu premiera. Sara nie ma najlepszej prasy (media rozpisują się o tym, jak traktuje podwładnych, słynnej aferze butelkowej) i nie ociepla jego wizerunku. Co więcej, przydaje mu kłopotów, jakby sam miał ich mało. Ciągnąca się za nią sprawa o sprzeniewierzenie publicznych pieniędzy nie dodawała mu skrzydeł. Wprawdzie twierdził, że jego rodzina padła ofiarą nagonki, ale wychodzi na to, że to nie do końca prawda.
Do tej pory Sara zaprzeczała wszelkim zarzutom, ale teraz poszła na ugodę z prokuraturą – w zamian za zamknięcie sprawy o sprzeniewierzenie 100 tys. dol. z państwowej kasy i nadużycie zaufania przyznała się do „celowego wykorzystania błędu innej osoby”. To lżejszy z zarzutów, ale też bolesny. Żona premiera wprowadzała w błąd członków personelu rezydencji, którzy zamawiali posiłki w restauracjach, nie wiedząc, że są już opłacone u kogoś innego.
Zgodnie z prawem nie można zamawiać posiłków z zewnątrz, jeśli w rezydencji jest kuchenny personel. Tymczasem w latach 2010-13 żona premiera zlecała zamówienia z rozmaitych restauracji, chociaż miała kucharza na etacie. Na stół trafiały specjały z marokańskich, algierskich, francuskich czy włoskich restauracji, było też sushi i jedzenie z Sheraton Plaza, gdzie wówczas funkcję szefa kuchni pełnił Szalom Kadosz, znany kucharz monarchów i głów państw.
W śledztwie Sara zeznała (treść przesłuchania opublikował Kanał 10), że większość jej próśb nie została spełniona: „Skupiacie się na tym, co jada premier. To zniewaga” – mówiła. Przepytujący ją śledczy twierdził, że nie chodzi o szukanie ryb czy sznycli, ale o to, że zostało naruszone prawo, i to z użyciem publicznych pieniędzy. „Dbam o publiczne pieniądze o wiele bardziej niż inni premierzy czy szefowie rezydencji” – stwierdziła Sara, rzucając oskarżenie pod adresem zarządcy rezydencji, jakoby to on marnował pieniądze państwa. „Kiedy jedzenie było dobre, domowe i pożywne, nie zamawialiśmy niczego. Chcę podkreślić – nie zamawialiśmy obfitych posiłków, kiedy na miejscu były obfite posiłki. (…) Czasami zamawiano sushi z Sushi Rehavia, bo nikt na miejscu nie potrafił tego przyrządzić. Sushi Rehavia to prosta i dobra restauracja. Jeśli coś zostało zamówione, to było to proste jedzenie” – przekonywała. A o jednej z kucharek powiedziała, że jest „gówniana”.
Sara Netanjahu zeznała, że nie czytała instrukcji na temat wydatkowania pieniędzy, bo wydawały jej się „nudne”. Niefrasobliwość ma jednak swoją cenę. Sara ma zapłacić 2,8 tys. dol. grzywny i oddać państwu 12,5 tys. dol. To teoretycznie kończy sprawę, ale na pewno nie buduje reputacji premiera. Wprawdzie zamknięcie postępowania jest dla pary korzystne, ale złego wrażenia nic nie zatrze. Dla Netanjahu, który dziś walczy o polityczną przyszłość, to cios, który może go nie zabije, ale i nie wzmocni.
Komentarze
„Dla Netanjahu, który dziś walczy o polityczną przyszłość, to cios, który może go nie zabije, ale i nie wzmocni.” – a to dobre. Od kilku dekad w izraelskiej polityce przewijają się ze cztery nazwiska i nie mówimy o pokoleniach, tylko o tych samych ludziach. Już zatem przewiduję przyszłość: dalej się będą przewijać, dopóki oni będą żyć.
Już 60 lat temu mój ojciec stale powtarzał , że wojny są po to, by Ameryka mogła u na nich bogacic. Jest jednak jeszcze wielu idiotów nie pojmujacych tego
Holendrzy w 1940 po 4 dniach poddali się Niemcom ale w 1945 błyskawicznie sformowali armię i wysłali do Indonezji i tam 4 lata walczyli o odzyskanie nad nią kontroli , bo chyba nie o wolność, niepodległość i demokrację im chodziło!
A co się działo tam ok. 20 lat później , gdy zbyt mocne stały się tam siły o „niewłaściwej” orientacji ideowe ? Coś mi się przypomina o milionie ofiar walk choć nie było o tym głośno , bo wtedy Wietnam był „na tapecie”