Uwaga, wielbłąd!
Jadąc samochodem z Berszewy do Ejlatu, po godzinie odczuwa się potworne znużenie. Jeśli to podróż za dnia, przeszkadza odbijające się od chropowatej pustyni słońce i monotonny krajobraz, a jeśli jedziemy nocą, tuż przy drodze może czyhać wielkie niebezpieczeństwo. Wielkie w dosłowny sposób: wielbłądy.
Droga do Ejlatu samochodem zajmuje jakieś trzy godziny (bez przystanków). By dostać się nad Morze Czerwone, trzeba przejechać całą pustynię Negew, która zajmuje połowę powierzchni Izraela. Zwierzę może ważyć nawet tonę, przy zderzeniu z jadącym nawet 90 km na godzinę samochodem ten ostatni nie ma większych szans. Ustawione co chwila przy drodze znaki z namalowanymi wielbłądami nie uchronią przecież podróżujących przed zderzeniem z tym królem pustyni.
Jeżdżąc po Negewie, wielokrotnie widziałam wielbłądy na poboczach albo w niewielkiej odległości od drogi – na tyle niedużej, że znalezienie się tuż przed maską samochodu zajęłoby mu sekundy. Fakt, wiele wielbłądów ma związane sznurkiem nogi, by nie mogły biegać, ale to i tak nie zapobiega nieszczęściom. Kilka dni temu w takim wypadku zginął 13-letni chłopiec, rannych zostało osiem osób, w tym jego rodzina i żołnierze, których jeep wjechał w wielbłąda. W ostatnich dziesięciu latach w setkach podobnych wypadków zginęło 15 osób.
By walczyć z tym problemem, powstał projekt „ustawy wielbłądziej”, przedstawiony przez posła Betzalela Smotricza (Żydowski Dom). Zakłada ona obowiązkową rejestrację wielbłądów i ich czipowanie, a także odpowiedzialność karną dla właścicieli za wyrządzone przez zwierzę krzywdy. Przez rok ustawą nikt się nie zajął, ale ostatnio przeszła wstępne czytanie, jest więc szansa, że będzie dalej procedowana.
Wielbłądy, których właścicielami są wyłącznie Beduini z Negewu, zdaniem „Jerusalem Post” warte są od 15 do 20 tys. szekli (15 do 20 tys. złotych). Do większości wypadków dochodzi nocą – przez brak ogrodzeń przy drogach. Co więcej, Beduini nie zawsze uwiązują wielbłądy. Pozwalają im na swobodne przemieszczanie się w poszukiwaniu pożywienia. Władze uważają, że wielbłądy należy przywiązywać zarówno za dnia, jak i w nocy – i powinny być wypasane tylko pod nadzorem. W praktyce tak się nie dzieje. Beduini nie są skłonni współpracować. Kiedy dostarczono im specjalne odblaskowe opaski na wielbłądzie szyje, by zwierzęta były lepiej widoczne, Beduini nie chcieli ich używać.
Wielbłądy nie podlegają obowiązkowej rejestracji, ale są kolczykowane, jednak w razie wypadków zdarza się, że właściciele obcinają zwierzęciu ucho, by pozbyć się kolczyka, albo zarzekają się, że sprzedali je wiele lat temu. Problem nie jest więc nowy, ale niezwykle trudny do rozwiązania.
Na Negewie żyje ok. 3,5 tys. wielbłądów, Beduini stanowią jedną czwartą mieszkańców tych terenów, wiodą życie równoległe, nie uważają się za Izraelczyków, tylko za plemię zamieszkujące te ziemie od setek lat. Mają w nosie władze państwowe, żyją według własnych praw, czym wywołują niechęć wśród izraelskich sąsiadów. Nie wszystkich, ale sporej ich części: – Skoro tu żyją, to dlaczego mają nie stosować się do panujących tu zasad? Uważają, że mogą sobie zajmować ziemię według swojego widzimisię i robić, co im się podoba. Tak nie może być – mówi mi Izraelczyk, mieszkający kilka kilometrów od beduińskiej wioski na Negewie.
Komentarze
„Uważają, że mogą sobie zajmować ziemię według widzimisię i robić, co im się podoba.”
Moglby powiedziec Beduin o Izraelczykach.
Wielblad zas pod roznymi szerokosciami geograficznym jest jak krowa w Europie czy tez, lepsze porownanie, w Afryce. Trudno wielblada wypasajacego sie na skapej w roslinnosc pustyni uwiazac, gdyz najzwyczajniej zdechlby z glodu. Kiedys w jednym z afrykanskich krajow podrozowalem setkami kilometrow po bezdrozach pustyni i pojawienie sie wielblada oznaczalo ludzka sadybe (czasami pojedynczy namiot innym razem male osiedle), to zas z kolei rowniez wode (choc nie zawsze).
W „czarnej” Afryce krowy i kozy tez szwendaja sie swobodnie, rowniez
wzdluz drog. Takie to sa zwyczaje i warto je uwzglednic w zyciu.
Pozdrawiam
P.S. Dziekuje za umieszczenie mojej wypowiedzi pod poprzednim esejem.
Jestem pod wielkim wrażeniem Pani tematycznej wszechstronności: kilka dni temu rozdzierający serce temat wojny domowej i zastępczej (proxy war) w Jemenie, a dziś o wielbłądach, które „lezą w szkodę” (problem znany także na polskiej wsi, choć dotyczący oczywiście innych zwierząt domowych). Czyżby Pani też już „odwróciła głowę“ od cierpienia „400 tys. dzieci“ w Jemenie i przeszła do porządku dziennego?
Zastanawiam się także, czemu tak długo trwa opublikowanie mojego komentarza do Pani tekstu o Jemenie. Czy to taka technika „aksamitnej cenzury“? Czy komentarze krytyczne wobec tekstu autora / autorki przetrzymywane są przez moderatorów aż do momentu, kiedy krytykowany tekst „osunie się” dostatecznie daleko w dół na głównej stronie internetowej? Po medialnych piewcach „kaczafizmu” bym się nawet czegoś takiego spodziewał, ale nie w „Polityce”, która swój portal internetowy szumnie nazywa „placem wolności”.
Satoshi Politico
Przecież w „Polityce” nie ma cenzury. Jest tylko moderacja, jak by to powiedział Orwell.