Wojna, czyli normalnie
Pisząc o skutkach wojen na Bliskim Wschodzie, skupiamy się na cierpieniach cywilów albo na wielkiej polityce i skomplikowanej układance, w której tym ludziom przyszło odgrywać jedynie tło. Mniej o wojnach mówi się przez pryzmat miast.
Dzisiejsze wojny nie toczą się na ubitej ziemi, gdzie naprzeciw siebie stają dwie armie, by stoczyć zacięty bój. Wojna wdarła się do miast i toczy się na jego ulicach, bomby spadają na domy, szkoły, szpitale, kościoły, meczety, samochody pułapki wybuchają w najbardziej zatłoczonych miejscach, bojownicy/żołnierze toczą bitwy o dzielnice, ulice, domy. Najnowszy, wstrząsający raport Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża „Widziałem, jak umiera moje miasto”, pokazujący straty, jakie poniosły miasta i ich infrastruktura w związku z wyniszczającymi konfliktami zbrojnymi, jest opowieścią o wojnie w pigułce.
Aleppo, Homs, Mosul, Falludża, Ramadi, Taiz – mieszkańców tych miast, mimo że leżą one w trzech różnych państwach, wiele łączy. Wszyscy widzieli, jak na ich oczach miastom zadawane są kolejne rany. Aleppo – przed wojną centrum handlu, kultury i nauki, Mosul – miasto tolerancji oraz mieszanka religii i kultur, Taiz na południowym zachodzie Jemenu – ośrodek przemysłu, znany z produkcji kawy i nauczania. Dziś z dawnej świetności niewiele zostało, wojna odcisnęła piętno na mieszkańcach, którym w najlepszym razie udało się uciec, ale również na samych miastach, które przeżyły wielomiesięczne oblężenia i były świadkami starcia rozproszonych grup zbrojnych ze zorganizowanymi armiami rządowymi.
Efektem oblężeń i wojny jest exodus ludności z miast. Według oficjalnych szacunków pod koniec 2015 r. 65 mln osób na świecie musiało opuścić domy z powodu konfliktów, większość z nich nie wyjechała poza granice swoich krajów. Szacuje się, że jedną czwartą wspomnianej grupy stanowią mieszkańcy Syrii, Iraku i Jemenu. Spośród 22-milionowej syryjskiej populacji przed wojną dziś ponad 6 mln Syryjczyków musiało opuścić domy i zamieszkać w prowizorycznych schronach lub u krewnych czy znajomych. Aż 5 mln wyjechało z kraju. Podobny problem dotyczy Iraku i Jemenu (odpowiednio 3,3 mln i 2,2 mln wewnętrznie przesiedlonych, co stanowi jedną dziesiątą całej populacji tych krajów).
Zniszczenie miejskiej infrastruktury staje się ważnym powodem ucieczek z miast. Bez dostępu do czystej wody i opieki medycznej życie w ogarniętych wojną miastach staje się niemożliwe. Autorzy raportu zwracają jednak uwagę na dość ważny aspekt – być może największe straty miejskich konfliktów nie są możliwe do oszacowania. Bo jak „wycenić” pozbawienie dzieci edukacji czy dzieciństwa i całych generacji szans na lepszą przyszłość? Traumę, jaka dotknęła całe społeczności?
Raport opatrzony jest historiami tzw. zwykłych ludzi. Mimo że pochodzą z różnych miast i krajów, ich historie są przerażająco uniwersalne, jakby mieszkali na jednym ogarniętym tą samą wojną terenie. Może tak jest w istocie? Z punktu widzenia cywilów – skutki konfliktu są wszędzie podobne. Niezaspokojenie podstawowych potrzeb, poczucie zagrożenia, strach, zniszczenia, trauma, konieczność ucieczki, chęć powrotu – to zbiorowe doświadczenia milionów mieszkańców Bliskiego Wschodu.
„Ciągle mam przed oczami wnuka pod gruzami. Udało się nam go wyciągnąć, żył. Ale nie było szpitala ani przychodni, zmarł godzinę później” – mówi Abdulrahman z Aleppo, który na zdjęciu stoi przy gruzach zawalonego budynku. Czworo członków jego rodziny zginęło w grudniu 2016 r. Jego krewni zginęli dwa dni przed tym, jak do zniszczonych wschodnich dzielnic Aleppo dotarli pracownicy MCK i Syryjskiego Arabskiego Półksiężyca, by ewakuować chorych, osoby starsze i cywilów.
Dość rozpaczliwie brzmią kolejne apele o przestrzeganie międzynarodowego prawa humanitarnego, zaprzestanie więzienia cywilów w oblężeniach, dostęp do pomocy humanitarnej i prawa do ewakuacji, a także unikanie użycia broni w zaludnionych terenach, o ochronę miejskiej infrastruktury, o powstrzymanie się od przesiedleń ludzi i poszanowanie ich praw, jeśli do tego dojdzie. O ochronę dla uchodźców. Ale też pracowników humanitarnych. O dostęp do opieki psychologicznej i psychiatrycznej dla ofiar przemocy, o pomoc w odbudowie społeczności, nie tylko samej infrastruktury. Na razie te apele są jak dialog z głuchym.
Co będzie po wojnie – to dziś jedna z najważniejszych kwestii. Czy ludzie wrócą do swoich domów? Do Aleppo wróciło 140 tys. mieszkańców, ale tysiące nadal czekają na powrót (jest on niemożliwy, ponieważ ci ludzie nie mają do czego wracać).
Taiz leży godzinę jazdy samochodem od Morza Czerwonego. Przed wojną miasto było znanym ośrodkiem przemysłowym i kulturalnym, słynęło z produkcji kawy. Dziś to wszystko zostało obrócone w ruinę, mieszkańcy miasta – ponad pół miliona osób – stało się świadkami i ofiarami konfliktu (ostrzału, snajperów, walk ulicznych i nalotów). Tysiące musiały opuścić Taiz, zostało ok. 200 tys. osób, które cierpiały z powodu 15-miesięcznego oblężenia. Mimo że częściowo zostało ono zerwane, sytuacja humanitarna w mieście jest katastrofalna: nie ma jedzenia, nie działają służby publiczne, w tym medyczna i edukacyjna. W mieście działają tylko dwa szpitale, ale ich problemem jest brak sprzętu, leków i kadry. W całym kraju działa tylko 45 proc. placówek medycznych sprzed wojny, a ich potrzeby na dostawy leków i sprzętu zaspakajane są w mniej niż 30 proc.
Hanan, mieszkanka Taiz, opowiada, że jej mąż nie brał udziału w walkach, pracował w recepcji własnej kliniki stomatologicznej. – Byliśmy głęboko szczęśliwi do czasu, kiedy w mieście wybuchła wojna. Wszystko się zmieniło – mówi kobieta. Para postanowiła zostać w mieście mimo walk i ostrzału, z trudem próbując chronić malutką córeczkę przed odgłosami wojny. Mąż Hanan zginął od kuli snajpera, gdy wracał do domu. – Tego dnia skończyło się moje życie. Straciłam męża, pracę, dom. Nie mogłam sobie dłużej pozwolić na wynajem i musiałam zamieszkać z rodziną. Ojciec, mimo małych dochodów, musi wspierać siedmioro mojego rodzeństwa i nas. Niewiele mi zostało, prócz wspomnień miasta, jakim było kiedyś, pełnym życia.
Yousef z Mosulu opowiada z kolei, że bitwa o miasto dosłownie otarła się o jego drzwi: – Napiłem się łyka herbaty, nagle nie wiadomo, skąd pojawił się wybuch. Szrapnel rozerwał mi ramiona i nogi. Wstałem i pobiegłem do samochodu, by jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Miałem rany nóg, głowy i rąk. Wszyscy członkowie mojej rodziny zostali ranni w tym ataku.
Mężczyzna może mówić o szczęściu, jednak jego przypadek nie jest odosobniony. Bitwa o miasto dotyka półtora miliona jego mieszkańców. Cytowany w raporcie reżyser dokumentu „Bitwa o Mosul” zwraca uwagę na to, że praktycznie nie ma fizycznej granicy między cywilami a walczącymi grupami – jeden z dowódców opowiadał mu, że zdarza się, że on strzela z kuchni do wroga, który jest w salonie, podczas gdy cywile – całe rodziny – są na górze. Punktuje również inny brutalny szczegół wojny miejskiej – zdarza się, że samochód pułapka wybucha nieopodal bawiących się dzieci: – A ty wiesz, że oni zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje, ale przemoc wydaje się już w jakimś sensie normalna?
Komentarze
Nareszcie jakiś sensowny tekst…..
To nie zwykli ludzie wywołują wojny, tylko POLITYCY.
Abstrahowanie od wpływów geopolitycznych zaś, sensu nie ma.
W miejscach strategicznych, nikt nie liczy się z milionami ofiar ludzkich, forsując swoje interesy.
Ten Syryjski Splot, dość łatwo rozwikłać.
Po wycofaniu się zewnętrznych sił, zainteresowanych tym terenem.
Czy będzie on zaludniony czy wyludniony, nikogo nie interesuje.
Przepraszam bardzo, ale kto zdestabilizował Bliski Wschód? Kto zaatakował Irak, a przedtem Egipt, Syrię, Jordanię i Liban? Kto zorganizował i sfinansował tzw. arabską wiosnę? Krasnoludki?