Aleppo padło. Coś ewidentnie się zaczyna
W piątek, po krótkiej, trwającej zaledwie trzy dni ofensywie, dżihadyści weszli do drugiego największego miasta w Syrii i w ciągu kilkunastu godzin zajęli prawdopodobnie jego większość.
Baszar Asad utopił syryjską arabską wiosnę w morzu krwi, w czym znacząco pomogli mu przywódcy Rosji i Iranu. Przez osiem lat było zasadniczo spokojnie, dżihadyści rozmaitych grup, wcześniej powiązanych z Al-Kaidą i Państwem Islamskim, przycupnęli w prowincji Idlib na północy kraju, stając się de facto państwem w państwie. Syryjski rząd nie miał tam w zasadzie wiele do powiedzenia. Spokój za spokój.
Najwyraźniej zasada ta przestała obowiązywać, kiedy protektorzy Asada zostali odciągnięci na własne podwórka i osłabieni toczonymi przez siebie wojnami: Rosja z Ukrainą, Iran przy pomocy swoich pośredników z Izraelem. Osłabienie Hezbollahu poprzez przetrzebienie jego szeregów przez izraelskie wojsko, a także wyeliminowanie przywódców tej organizacji, a na koniec doprowadzenie do zawieszenia broni oraz wciągnięcie Iranu w konflikt z Izraelem wytworzyło nową sytuację w regionie. Parasol nad Asadem zdaje się powoli zamykać. Jeszcze nie zupełnie, ale najbliższe dni pokażą, na ile jego sojusznicy mają wolę i siłę, by za wszelką cenę utrzymać go u władzy.
Wszystko wskazuje na to, że siły wrogie syryjskiemu przywódcy (wspierane przez Turcję) w środę rozpoczęły ofensywę w kierunku Aleppo, zajmując po drodze 50 miejscowości, w piątek były w mieście, a w sobotę według zwykle dobrze poinformowanego Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka (SOHR) miały pod kontrolą jego większość. W ten sposób wzięły w kleszcze siły kurdyjskie (co jest absolutnie na rękę Turcji).
Uzbrojeni dżihadyści obfotografowali się na tle aleppijskiej cytadeli, pozdzierali syryjskie flagi i banery przedstawiające Basela, tragicznie zmarłego brata prezydenta, rozbili jego pomnik, zajęli lokalne lotnisko oraz strategiczną autostradę prowadzącą do Damaszku. Syryjska armia taktycznie się wycofała i zapowiedziała przygotowanie do kontrofensywy. Rosja poderwała swoje samoloty i zaczęła atakować cele w mieście. W sobotę SOHR podawał informacje o 311 zabitych (183 to siły Hajat Tahrir asz-Szam i ich sojusznicy, zginęło też 100 żołnierzy syryjskiej armii i 28 cywilów). Ofiar pewnie będzie znacznie więcej, jeśli rzeczywiście dojdzie do zapowiadanej kontrofensywy przy wsparciu rosyjskiego lotnictwa. Hajat Tahrir asz-Szam (Organizacja na Rzecz Wyzwolenia Lewantu) na początku była filią Al-Kaidy, ale potem wyodrębniła się jako oddzielne ugrupowanie. Stojący na czele tej organizacji Abu Mohammad al-Dżulani, od lat również kierujący całą prowincją Idlib, jest uznany przez amerykański Departament Stanu za terrorystę, a za jego głowę wyznaczono 10 mln dol. nagrody.
Najbliższe dni będą kluczowe, bo pokażą determinację i możliwości syryjskich władz. Chaos mogą wykorzystać rozmaite siły, chodzą niepotwierdzone plotki o możliwym zamachu stanu dokonanym rękami brata prezydenta Mahera, dowódcy słynnej IV Dywizji. Nie jest jasne, gdzie w tej chwili jest sam Asad. Znowu krążą niepotwierdzone pogłoski, jakoby miał uciec wraz z rodziną do Moskwy. Plotki te mogą oczywiście celowo podsycać jego wrogowie, trzeba pamiętać też o tym, że podczas pięciu lat intensywnie trwającej wojny Asad nigdzie nie uciekł, z Syrii nie wyjechała też jego rodzina. Ale teraz sytuacja może okazać się dynamiczna. Wygląda na to, że na Bliskim Wschodzie przybył kolejny zapalny punkt, który może mieć konsekwencje dla ościennych państw.