Po ataku na druzyjskie miasteczko. Jeszcze większa wojna?
Jak Izrael odpowie na sobotni atak na północy kraju? Jeśli za mocno, może doprowadzić do rozlania konfliktu z Hezbollahem.
12 osób, w tym dziesięcioro dzieci w wieku od 10 do 16 lat, zginęło w ataku na boisko w Madżdal Szams na Wzgórzach Golan, rannych jest co najmniej 40 osób. Syreny zawyły, ale kilka sekund przed uderzeniem, nie było czasu uciec do schronów. Hezbollah nie przyznał się do szturmu, obarczył winą system Żelaznej Kopuły. Potwierdził, że atakował w tym czasie cele militarne kilka kilometrów dalej. Zarówno USA, jak i Izrael sądzą, że właśnie ta organizacja stoi za atakiem, do którego użyto irańskiej rakiety z 50-kilogramowym ładunkiem wybuchowym. W czerwcu zaatakowano inne druzyjskie miasteczko, boisko także. Ucierpiało 11 osób.
Dla małego (ok. 20 tys. mieszkańców) miasteczka to niewyobrażalna tragedia; w pogrzebach uczestniczyło tysiące ludzi, wyrażając wściekłość wobec izraelskiego rządu, że od prawie dziesięciu miesięcy są zostawieni sami sobie i dopiero tragedia sprawiła, że przybył tu ktoś z Jerozolimy. Druzowie stanowią ok. 1,5 proc. populacji kraju, są uważani za pełnoprawnych obywateli, służą też w wojsku (w odróżnieniu od izraelskich Arabów). Ci z Madżdal Szams mają ścisłe związki z Syrią, bo w 1967 r., kiedy Izrael zajął Wzgórza Golan, rodziny w sensie dosłownym podzielił płot graniczny. Przez lata jedyną formą kontaktu było tzw. Krzyczące Wzgórze – mieszkający po jednej stronie krewni wykrzykiwali krótkie informacje do bliskich po drugiej stronie Fioletowej Linii.
Izrael zamierza odpowiedzieć stanowczo. Jaka ona będzie, to decyzja Beniamina Netanjahu i ministra obrony Joawa Galanta, którzy nie są zwolennikami eskalacji konfliktu, do czego prą z kolei Ben-Gewir i Smotricz, opowiadający się za otwartą wojną z Hezbollahem. W tej chwili grzeją się telefony na linii USA-Izrael-Liban-Francja, państwa regionu próbują powstrzymać Izrael od odwetu, który byłby początkiem otwartej wojny. W sprawie zabrał głos też Erdoğan, który nie wykluczył interwencji zbrojnej. Każdy ma do dodania swoje pięć groszy. Na razie Izrael zaatakował infrastrukturę militarną i składy broni w kilku miejscach w Libanie, ale to może nie być koniec.
Od 8 października wojna z Hezbollahem de facto się toczy i mocno daje się we znaki Izraelowi. Właściwie nierealny wydaje się termin – początek września – powrotu mieszkańców na północ, ok. 40 km od granicy z Libanem. To czynnik przemawiający za wojną. Jest też wiele argumentów przeciw: Izrael wciąż jest zajęty Gazą (ale i Zachodnim Brzegiem), niepewnie zrobiło się po ataku dronowym na Tel Awiw, nie mówiąc o tym, że Hezbollah ma potężny arsenał – rakiety o różnym zasięgu, ale i 100-200 tys. bojowników. W porównaniu z Hamasem, którego Izrael od prawie dziesięciu miesięcy nie może pokonać, to prawdziwe wyzwanie. Otwarta wojna nie wydaje się dziś najrozsądniejszym wyjściem. Problem w tym, że politycy podejmują decyzje, kierując się czasem zupełnie inną logiką. Niewykluczone, że znów wygra logika wojny.