Czy ktoś obali króla?

Beniamin Netanjahu od 11 lat wygrywał wybory i jest najdłużej urzędującym premierem w historii Izraela. Dlaczego tym razem jego panowanie może się skończyć?

Wielu Izraelczyków z przekąsem tytułuje premiera „królem”, siłą rzeczy przypominając kontrast między nim a wielkimi władcami Izraela: Dawidem i Salomonem. Wizerunek króla utrwalił się głównie ze względu na imperialne ciągoty Netanjahu, jego zamiłowanie do luksusu i polityczną zręczność, która od lat pozwala mu rządzić (pierwszy epizod w fotelu premiera zaliczył w 1996 r.). W 2012 r. amerykański tygodnik „Time” umieścił jego zdjęcie na okładce z hasłem „King Bibi”, wprowadzając to określenie do obiegu (niedawno powstał nawet film dokumentalny pod tym samym tytułem). Przydomek przylgnął do Netanjahu, a stylem sprawowania władzy utwierdzał tylko przekonanie, że królem jest, jak gdyby sam próbował na ten tytuł zasłużyć…

Dziś Izraelczycy obudzili się w nowej rzeczywistości politycznej. O północy minął termin przyjęcia budżetu, a ponieważ Kneset go nie uchwalił, automatycznie został rozwiązany. Wybory odbędą się dokładnie za trzy miesiące: 23 marca 2021 r. Koalicja Likudu z Niebiesko-Białymi rozpadła się jak domek z kart po zaledwie siedmiu miesiącach. Liderzy obu ugrupowań spierali się w tym czasie często, a ostatnio wzajemnie oskarżali o łamanie umowy i zarzucali drugiej stronie parcie do wyborów.

Po nieudanym eksperymencie Benny Ganc okazał się niewiarygodny i nieskuteczny (Niebiesko-Biali lecą w sondażach na łeb na szyję, z 33 mandatów w ostatnich wyborach w kolejnych mają szansę na 5-6). W tym sensie Netanjahu udało się rozmontować ugrupowanie, które jeszcze rok temu miało szansę odebrać mu władzę. Podobnie z Partią Pracy, którą Ganc przeciągnął do koalicji, co zapewne będzie ją kosztować wypchnięcie poza Kneset. Na tym jednak dobre wiadomości dla króla się kończą.

W ostatnim czasie doszło bowiem do kilku przetasowań. Niedawny rywal Netanjahu o przywództwo Likudu założył partię Nowa Nadzieja, która ma nadzieję wziąć nawet 20 mandatów (tyle dają jej sondaże). Świetne notowania ma też Jamina Naftalego Bennetta, która do obecnych sześciu mandatów może dołożyć co najmniej drugie tyle. Saar i Bennett są jeszcze bardziej prawicowi niż Netanjahu. Teoretycznie mogliby zawrzeć koalicję z Likudem, ale obaj nie znoszą Bibiego (ze wzajemnością). Mało realne, że uda mu się przeciągnąć ich na swoją stronę, ale nawet jeśli (prędzej Saara niż Benneta), to po numerze, jaki wykręcił Gancowi, trudno będzie mu znaleźć kolejnego łatwowiernego. Czy „król Bibi” w ogóle zechce oddać koronę, którą tyle razy udało mu się ocalić, nawet z wiszącymi mu nad głową problemami z wymiarem sprawiedliwości? Netanjahu przecież wie, że ustąpienie z urzędu może oznaczać, że pójdzie do więzienia. Opozycja głośno o tym przypomina.

Jakie są opcje? Wiele sondaży przewiduje dziś remis bloku Likudu z partiami religijnymi i drugiej strony reprezentowanej przez ugrupowania Saara i Bennetta, Nasz Dom Izrael Liebermana oraz Jest Przyszłość Jaira Lapida. Jeśli król chce utrzymać się na tronie, musi zdecydowanie wygrać, a jego blok zdobyć co najmniej 61 mandatów. To może być jedna z najbrutalniejszych kampanii w kraju.

Pytanie, jakie postawią sobie Izraelczycy, brzmi: Bibi czy ktoś inny? Dziś najbardziej naturalnym rywalem wydaje się Saar, reprezentujący silnie prawicowe i nacjonalistyczne poglądy (Izraelczycy dowiedli wielokrotnie, że wolą prawicę). Nie ciągną się za nim skandale jak za zużytym 11 latami władzy Netanjahu. Tylko czy to wystarczy, by Izraelczycy zobaczyli w nim nowego króla?