O czym marzą palestyńskie dzieci

Kiedy 24-letni Mohammed Assaf przed dwoma laty wygrywał arabskiego „Idola”, okrzyknięto go „Rakietą” z Gazy. Wychowywał się w wielodzietnej rodzinie w jednym z tamtejszych palestyńskich obozów. Skromny chłopak o niezwykłym głosie grał na weselach, marząc o lepszym życiu – tak jak tysiące dzieciaków z Gazy, dla których nędza, życie wśród ruin, brak perspektyw są jedyną dostępną opcją.

Wydawało się, że „Rakieta” dał tym dzieciakom więcej niż tysiąc Kassamów zrzuconych na Izrael. Udało mu się coś, co właściwie od początku skazane było na porażkę. Wyjazd z Gazy? Niemożliwe. „Rakiecie” przez dwa dni przedostawał się przez granicę z Egiptem. Wejście do hotelu w Kairze, gdzie odbywały się eliminacje do programu? Zamknięte. „Rakieta” przeskoczył ogrodzenie. Brak biletu, by stanąć przed jury? Biletów już nie ma. Ale okazuje się, że spadają z nieba – inny Palestyńczyk, słysząc, jak Mohammed śpiewa, oddał mu swoją wejściówkę, bo uznał, że sam nie ma szans dotrzeć do finału.


Występ Mohammeda Assafa w finale arabskiego „Idola”

„Rakieta” nie tylko dotarł do finału, ale nawet wygrał cały program, stając się ikoną sukcesu dla palestyńskich dzieciaków, dowodem na to, że marzenia się spełniają, że warto wierzyć w inne opcje, choć na horyzoncie ich zupełnie brak. Co więcej, może na chwilę, ale jednak zjednoczył ważniaków z Gazy i z Ramallah, którzy równie mocno trzymali za niego kciuki, co samo w sobie wydaje się nie lada osiągnięciem.

Zwycięstwo Mohammeda w programie wywołało eksplozję radości na ulicach palestyńskich miast zarówno w Gazie, jak i na Zachodnim Brzegu i w społecznościach arabskich Izraela. Palestyńczycy pokochali „Rakietę” mocniej niż wszystkich Arafatów, Abbasów i szejków Jassinów razem wziętych.

Jakkolwiek inspirująca jest to historia (niezwykły film „Idol”, oparty na losach Mohammeda, wyświetlano w ramach Warszawskiego Festiwalu Filmowego), dziś niewiele zostało z jej przesłania. Jedna „Rakieta” nie jest w stanie zakończyć wojny, bo ta wybucha co chwila z nową siłą.

Dziś w ruch idą noże, znów leje się krew po obu stronach, nakręcają się nowe żądze odwetu. Już nawet nie wiadomo, kto zaczął, bo można wskazać wcześniejszą winę, która musi być ukarana, i kolejną, i kolejną, i kolejną. To nie kończy się ani wstecz, ani do przodu. Ważniacy w Gazie, Ramallah i w Jerozolimie nie są w stanie skutecznie zakończyć tej wojny – ani kolejnej, i kolejnej, i kolejnej.

Mniejsza o definicje i etykiety. Dla dzieciaków z Hebronu, Khan Junis, Nablusu, Jerycho, Jerozolimy nie mają żadnej oferty, cienia planu, że będzie inaczej, że może być inaczej. 13-latkowie i niewiele starsi sięgają po noże, by odebrać życie dzieciakom w swoim wieku. Może im się wydawać, że nie mają niczego do stracenia, a to, co mają, jest niewiele warte. Czy ktoś ich przekona, że jest inaczej? Że może być inaczej?