Izrael już wie, co po wojnie w Gazie?
Na razie to nieoficjalne informacje, ale jeśli się potwierdzą, Izrael może zrealizować swój główny cel: uniemożliwić Autonomii Palestyńskiej przejęcie kontroli nad Strefą Gazy.
Beniamin Netanjahu do tej pory w zasadzie nie przedstawił pomysłu na to, jak ma wyglądać zarządzanie Gazą po wojnie. Znamy ogólniki, jak niedopuszczenie do władzy Autonomii Palestyńskiej, przekazanie jej siłom niepowiązanym z Hamasem, a zarazem zapewnienie Izraelowi pełnej kontroli w dziedzinie bezpieczeństwa (co siłą rzeczy oznaczałoby stałą obecność wojska). Premier mówił o tym też w Kongresie USA. Jak podkreślił, Gazą powinien rządzić ktoś, kto nie marzy o zniszczeniu Izraela. „Nie jest to chyba wygórowane żądanie” – dodał.
To raczej nie przypadek, że kiedy Netanjahu ściska ręce amerykańskich polityków w Waszyngtonie, wycieka wiadomość dotycząca przyszłości Gazy. Nie jest to wieść o długo wyczekiwanym porozumieniu czy zakończeniu konfliktu, ale potencjalnym zarządcy Gazy: według „Wall Street Journal” część wysokiej rangi polityków USA, Izraela i państw arabskich zgodziło się, by został nim Mohammed Dahlan.
Kim jest Dahlan? Dla sporej części Palestyńczyków jest po prostu zdrajcą na pasku Izraela. Wrogiem numer jeden. Czym na tę opinię zasłużył? Żeby odpowiedzieć, trzeba przyjrzeć się nieco jego biografii. Po pierwsze, pochodzi z Gazy, urodził się w Chan Junis. Punkt dla niego, może powiedzieć, że jest „stąd”, „swój”. Po drugie, jest doskonale umocowany na Bliskim Wschodzie; po porozumieniach w Oslo był głównym odpowiedzialnym za stworzenie prewencyjnych sił bezpieczeństwa w Palestynie (rodzaj służb specjalnych). Dzięki temu nawiązał relacje z izraelskimi służbami, ale i z CIA. Takie kontakty buduje się także na przyszłość.
Po trzecie, choć zaczynał jako członek Fatahu (i zagorzały przeciwnik Hamasu), w pewnym momencie jego kariera się załamała. Oskarżono go o kradzież pieniędzy z podatków za towary przechodzące przez jeden z punktów kontrolnych, ale był zbyt ważny, żeby się go pozbyć. Choć był bardzo krytyczny wobec Arafata, jednocześnie zwalczał Hamas, co było na rękę Fatahowi.
Po czwarte, Fatah zdał sobie sprawę, jak niebezpieczny jest Dahlan, kiedy w 2007 r. wyrzucono go z Gazy i musiał schronić się na Zachodnim Brzegu. Wtedy pojawiły się pogłoski, że zachodni przywódcy nalegają, by został zastępcą Abbasa (a w przyszłości jego następcą). Pierwsze skrzypce miały grać w tym planie Stany Zjednoczone. Po piąte, za Dahlanem ciągnie się długa lista podejrzeń o to, że stał za zamachami na politycznych wrogów (czasem przy udziale Mossadu) zarówno z Hamasu, jak i Fatahu, w tym za Jasirem Arafatem – do dziś wielu, w tym Abbas, sądzi, że to on doprowadził do jego otrucia. Teorii tej nigdy nie potwierdzono, a przynajmniej nie na tyle, by postawić mu zarzuty. Wprawdzie śledztwo Al-Dżaziry sprzed 12 lat wykazało, że w rzeczach należących do Arafata były pozostałości radioaktywnego polonu, ale Dahlana za rękę nie złapano. Musiał uciec z Zachodniego Brzegu, osiadł w Emiratach, gdzie trafił pod parasol władcy Abu Zabi. Ma jednocześnie doskonałe kontakty z rodziną gen. Sisiego w Egipcie. To umocowanie daje mu realną władzę. Ponoć to on odegrał kluczową rolę w podpisaniu układu między Izraelem a Emiratami.
Dla Fatahu jest spalony. Na Zachodnim Brzegu wytoczono przeciw niemu dwa procesy: o zniesławienie Abbasa i defraudacje, zaocznie skazano go na pięć lat więzienia. Gdyby kiedykolwiek znów postawił stopę w Ramallah, mogłoby mu grozić aresztowanie. Ale to, co dziś wydaje się niemożliwe, za chwilę może wyglądać inaczej. O Dahlanie od lat krążą plotki, że Izrael chętnie widziałby go w roli następcy Abbasa. Gdyby się potwierdziło, że ma objąć stery w Gazie, przejęcie władzy na Zachodnim Brzegu mogłoby się okazać kwestią czasu. Pod warunkiem oczywiście, że po zainstalowaniu w Gazie uda mu się przetrwać, bo i tam jest uważany za zdrajcę.
Sam fakt, że informacje o Dahlanie pojawiają się teraz, może świadczyć o tym, że Izrael żarliwiej przygotowuje się do zakończenia wojny. Chociaż nie wygląda na to, że stanie się to prędko.