Iran pokazuje, że nie jest miękiszonem. I igra z ogniem
Atak Iranu na Izrael był spodziewany od kilkudziesięciu godzin.
W sobotę wieczorem Iran odpalił kilkadziesiąt dronów, chwilę później – drugą falę. Nie jest jasne, ile z nich w ogóle doleci do Izraela, który będzie zapewne próbował zniszczyć je po drodze. Pytanie, na ile tym razem zdoła operować znad terytorium Syrii. Iran, mówiąc oględnie, ma dość „zdrady” Syrii i Rosji, które ponoć na razie po cichu oskarża o umożliwienie ataku 1 kwietnia na konsulat w Damaszku. Zginęli w nim generał Strażników Rewolucji odpowiedzialny za międzynarodowe operacje, jego zastępca i kilku innych oficjeli. Izrael oficjalnie nie przyznał się do ataku, ale kto inny miałby go dokonać?
Iran groził, że się zemści, i nie rzucał słów na wiatr. Zachodnie rządy, przede wszystkim USA, w ostatnich dniach bardzo się starały, żeby odpowiedź Iranu nie doprowadziła do rozlania się konfliktu na cały region. Iran wziął odwet, ale na razie widać, że bardzo mocno skalibrował odpowiedź, by nie przestrzelić i nie uruchomić efektu domina. Izrael najpewniej zestrzeli część dronów, zanim dotrą do jego terytorium. Pytanie, czy to cała odpowiedź. Istnieje groźba, że za dronami zostaną odpalone rakiety balistyczne dalekiego zasięgu. Chodzi o to, by zająć izraelską Żelazną Kopułę, której zaszkodzą też ataki ze strony Libanu i Hutich z Jemenu. Ale to scenariusz, który nie musi się spełnić.
Premier Beniamin Netanjahu zapewnia, że Izrael jest gotów na każdy scenariusz, będzie się bronić i odpowie na atak. Od tej odpowiedzi będą zależeć dalsze losy wojny. Irańskie drony są już ponoć neutralizowane nad terytorium Syrii (tu Izrael poczyna sobie dość swobodnie, Iran uważa, że nazbyt). Na razie trudno oprzeć się wrażeniu, że uderzenie Iranu samemu Netanjahu jest na rękę. Im dłużej wojna/wojny trwają, tym dłużej trwa on.