Raj z widokiem na piekło
„Strefa interesów” opowiada o pozornie normalnej rodzinie mieszkającej w willi z ogrodem otoczonej murem, za którym dzieje się zło. Ojciec rodziny jest głównym jego sprawcą.
Pochodzili ze wsi i marzyli o życiu z dala od miejskiego zgiełku. Tak się szczęśliwie złożyło, że znaleźli takie miejsce na południu Polski. Pikniki nad rzeką, przestronna willa z basenem i drewnianą zjeżdżalnią dla dzieci, szklarnia z egzotycznymi roślinami, ogródek warzywny, gdzie uprawia się buraczki, kalarepę i koper, grządki z kolorowymi kwiatami, pasieka. A jeszcze trzy lata wcześniej było tu puste pole, wyrywa się Hedwidze Höss podczas odwiedzin matki. Urządziła to sama z niewielką pomocą „miejscowych”. Wszyscy wprost uwielbiają wakacje u Hössów, pani domu dba, by gościom nie zabrakło smakołyków, stoły uginają się od jedzenia.
Uwaga, spojlery
„Strefa interesów” w reż. Jonathana Glazera skupia się na rodzinie Hössów, ich codziennym życiu pozbawionym trosk. Dosłownie „wszystko mają za rogiem”. To „wszystko” jest wielkim słoniem, o którym się nie mówi. Hedwiga zasadziła róże, by obrosły mur – tego, co dzieje się za nim, nie widać. Ale trudno nie zauważyć wieżyczki strażniczej i szeregu obozowych bloków (Hedwiga nie patrzy w tę stronę). Tego, co dzieje się za murem Auschwitz, nie widzimy na ekranie, tak jak starają się tego nie widzieć bohaterowie – komendant obozu, jego żona i pięcioro dzieci.
Podczas procesu norymberskiego Hedwiga twierdziła, że o niczym nie miała pojęcia. Trudno w to uwierzyć, jeszcze trudniej zrozumieć. W filmie jest matką i żoną, ale i pożyteczną postacią w nazistowskiej socjecie – to ona dostarcza żonom wysokich oficjeli futra i inne ekskluzywne ubrania, zabawia anegdotami o „Żydach” przy kawie i ciasteczkach, gdy mężowie dyskutują „o pracy”. Słowo „Żyd” pada w filmie ledwie kilka razy. Mówi się raczej o „sztukach” i „ładunku” (w kontekście krematoriów). Rudolf Höss jest metodyczny i pedantyczny, bardzo „sumienny”, jego ambicją jest wprawienie fabryki śmierci w ruch tak, by działała w sposób najbardziej efektywny. Gdy otrzymuje misję zgładzenia 700 tys. węgierskich Żydów, kipi z podniecenia, w środku nocy dzwoni do żony, nie może się doczekać.
Dla Hedwigi to „raj na ziemi”, tu chce wychować dzieci. Społeczny awans to coś, z czego za nic nie zrezygnuje. Jej matka z uznaniem stwierdza, że „teraz mają wszystko”. To „wszystko” jest jednak makabryczną ułudą. Hössowie nie słyszą dźwięków machiny śmierci po drugiej stronie muru (chociaż prawdopodobnie to one są powodem nocnego wałęsania się po domu jednej z córek), nie widzą czerwonej łuny na niebie (zasłony lepiej nie rozsuwać). Kiedy dzieci kąpią się w rzece, do której zrzucono popioły z krematoriów, rodzina wpada w popłoch, ale i na to jest praktyczne rozwiązanie – dzieci należy porządnie wyszorować, mężowi donieść świeżutko wyprasowane koszule. Żeby było czysto i sterylnie. Komendant podczas przyjęcia w ogrodzie nosi nieskazitelnie biały garnitur i białe buty. Te drobiazgi wzmacniają to, czego jesteśmy głęboko świadomi – my, widzowie, wiemy, co dzieje się za murem i co robi Höss, kiedy „idzie do pracy”.
Jakim cudem nie wie tego rodzina? Skąd dzieci wzięły zęby do zabawy? Skąd Hedwiga ma futro? Skąd ta łuna, popiół w rzece? Skąd krzyki, strzały? Dlaczego w złości Hedwiga mówi do gosposi, że jak będzie chciała, mąż może rozsypać jej prochy nad Balicami? Czyli jednak wie, czym tak sumiennie się zajmuje?
Ma się wrażenie, że między domem Hössów a obozem rozpięte jest weneckie lustro, przez które widać w jedną stronę, ale wszyscy robią wszystko, by w nie nie spojrzeć. Łudzimy się, że gdyby spojrzeli, nie byliby w stanie mieszkać jak gdyby nic w miejscu, gdzie masowo zabija się ludzi. A „raj” byłby takim samym piekłem jak to po drugiej stronie. Wydaje się, że oni nie myślą takimi kategoriami – wystarczy nie patrzeć w lustro, żeby nic za nim nie było. Wystarczy zamknąć oczy, by zniknął świat.
Rodzina Hössów jest drastycznym przykładem – wiodą sielskie życie, gdy tuż obok działa fabryka śmierci. Skoro „nie wiedzieli” i „nie widzieli”, to jakże łatwo mogą powiedzieć to ludzie, którzy mieszkają setki lub tysiące kilometrów od toczących się wojen i masakr? Czy da się wyprzeć zło, które się wyrządza, którego jest się świadkiem i z którego się korzysta? Czy trzeba być psychopatą, żeby tak postępować? A jeśli jest się tzw. zwykłym człowiekiem? Matką pięciorga dzieci?
PS Podczas pokazu „Strefy interesów”, zorganizowanego przez Muzeum Polin, sala kina Muranów była wypełniona po brzegi. To na swój sposób pocieszające, że film cieszy się takim zainteresowaniem, mimo że nie jest łatwy. Film wyświetlono w szczególnym momencie, zaledwie wczoraj obchodzona była 79. rocznica wyzwolenia obozu w Auschwitz. Halina Birnebaum, ocalona, mówiła: „Od mojego wyzwolenia w wieku 15 lat do obecnych 94,5 opowiadam i piszę, opisuję te dzieje w różnych krajach i językach. Doczekałam wyzwolenia i długiego życia, następnych wojen. Boleśnie odczuwam cierpienia i tragedie tych wojen i ludzi. Napad Rosji na Ukrainę… U nas napady terrorystyczne, barbarzyńskie ataki Hamasu, wojna ze wszystkich stron. Giną synowie i córki tych ocalałych nielicznych z Zagłady. Już po odbudowaniu nowego życia w nowej ojczyźnie Izrael”. I na koniec dodała: „Zło nie rodzi dobra, ale dobro nie da się zwyciężyć. Świat nie da się zgładzić, nie da się zniszczyć. Musi być czujny, nieobojętny. Jestem pewna, że taki właśnie będzie. Shalom”.