Mężczyźni vs kobiety. W Izraelu zaostrza się wojna o segregację płciową
Segregacja płciowa jest w Izraelu coraz gorętszym tematem. Widać to było podczas święta Jom Kippur.
Jom Kippur to dzień pokuty, pojednania, „sądu”. Kraj wtedy dosłownie zamiera – nie działa transport publiczny, nie jeżdżą samochody (oficjalnie nie ma zakazu), nie latają samoloty, obowiązuje ścisły post (nie jest oczywiście przestrzegany przez wszystkich). To symboliczny dzień – minęła 50. rocznica wojny Jom Kippur, jednej z najważniejszych wojen izraelsko-arabskich, uznanej nie do końca słusznie za klęskę. W tym roku był to więc dzień podwójnie szczególny, co więcej, naród jest pogrążony w specyficznym nastroju od czasu zwycięstwa radykalnej prawicy i wzmocnienia się sił religijnych. Daje to o sobie znać niemal na każdym kroku.
Na trzy dni przed Jom Kippur Sąd Najwyższy odrzucił wniosek o zorganizowanie na pl. Dizengoffa w Tel Awiwie, jednym z głównych placów, modlitw z segregacją ze względu na płeć. SN poparł wyrok sądu niższej instancji i miejskich władz, które zakazały ortodoksom organizacji modłów w oparciu o segregację płci (podstawą SN z 2000). Tel Awiw prowadzi antysegregacyjną politykę od 2018, a od 2019 r. grupa Rosh Jehudi, promująca religijny styl życia, organizuje modlitwy w Jom Kippur. Burmistrz zaapelował do osób, które chcą się modlić osobno, by skorzystały z synagog.
Sprawą żyły media w całym kraju, bo trafiła w czuły punkt – ortodoksi walczą coraz mocniej o zawłaszczanie przestrzeni publicznej. Media rozpisują się o próbach wymuszania segregacji w autobusach, którymi jeżdżą charedim, w sklepach w Jerozolimie czy o walce o spożywanie zwykłego chleba w szpitalach w czasie Pesach. Sprawa nie jest błaha, dotyczy fundamentów świeckiej większości. Widać to zwłaszcza w tak liberalnych miastach jak Tel Awiw, który od dawna próbuje żyć po swojemu.
W niedzielę grupa ortodoksów, nie zważając na decyzję SN, umieściła zaimprowizowaną przegrodę na pl. Dizengoffa, co oczywiście wywołało protesty i uniemożliwiło modlitwy.
Izraelczycy są dziś bardziej podzieleni niż kiedykolwiek, między świeckimi, liberalnymi obywatelami, którzy od 38 tygodni wychodzą na ulice, by protestować przeciw reformie sądownictwa, a religijnie i skrajnie nacjonalistycznymi zapadła kurtyna. To już nie jest mechica (słynna przegroda oddzielająca mężczyzn od kobiet), lecz coś trwalszego i niepokojącego. Rację ma prezydent Herzog, który próbuje jednoczyć zwaśnione grupy, przypominając na przykładzie wojny Jom Kippur, do czego te podziały mogą doprowadzić. Czy naprawdę potrzeba nowej wojny, by Izraelczycy znów poczuli się zjednoczeni?