Baszar Asad szuka przyjaciół w Pekinie
Chiny i Syria nie mają wspólnych sentymentów, nie łączą ich więzy kulturowe ani historyczne, mają jednak wspólne interesy. To wystarczy.
Baszar Asad przetrwał wojnę w Syrii za cenę tysięcy istnień, exodusu milionów Syryjczyków, ogromnych zniszczeń, podziałów, wzmocnienia rozmaitych organizacji terrorystycznych. Nie udałoby się, gdyby nie wsparcie reżimów w Rosji i Iranie, które – rzecz jasna nie bezinteresownie – nie pozwoliły zmieść dyktatora. Przez lata niczym mury aleppijskiej cytadeli runął jednak misternie budowany wizerunek władcy (dla pozoru prezydenta wybieranego w niby-demokratycznych wyborach). Lekarz okulista, z doświadczeniem w brytyjskich szpitalach, z odpowiednią żoną u boku, nowy człowiek na nowe czasy, przetrwał wojnę, ale stracił kraj. Z jego szumnie zapowiadanych reform zostało niewiele, a oznaką słabości okazało się niedawne trzęsienie ziemi. Do wielu uwięzionych ofiar nie dotarła na czas pomoc, bo w znacznej części zdewastowanych prowincji władze w Damaszku nie mają nic do powiedzenia. Idlib jest de facto państwem w państwie czy – jak kto woli – piekłem na ziemi (filii tej placówki można znaleźć więcej w dzisiejszym świecie).
Asad ostał się więc na stanowisku, ale jego kłopoty nie minęły. Izolacja dyplomatyczna trwająca już ponad 12 lat i sankcje coraz bardziej mu ciążą. Jego obecność na szczycie Ligi Państw Arabskich sugeruje, że przynajmniej swoi, choć jeszcze do niedawna wspierający opozycję, powoli mu wybaczają, ale to wciąż za mało. Rosja pogrążona we własnych problemach i wojnie nie jest w stanie wspierać Asada jak dawniej, dlatego szuka nowych przyjaciół, najchętniej z pieniędzmi. Idealnym partnerem wydają się Chiny, którym wątpliwa reputacja tego czy innego dyktatora nie przeszkadza. Asad od Xi usłyszał więc to, po co do niego pojechał: „W obliczu niestabilnego i niepewnego otoczenia międzynarodowego Chiny są skłonne kontynuować współpracę z Syrią w interesie przyjaznej współpracy, ochrony międzynarodowej uczciwości i sprawiedliwości”. Zwłaszcza ostatnie słowa brzmią co najmniej dwuznacznie.
Przywódcy Chin i Syrii ogłosili utworzenie strategicznego partnerstwa. Pekin ma pomóc Damaszkowi w odbudowie zniszczonego kraju, dla Syrii to niebywała okazja – wzmocnienie stosunków handlowych z jedną z największych gospodarek świata może przynieść same korzyści. Skorzystają także Chiny, które rozpychają się na Bliskim Wschodzie, próbując włożyć stopę w drzwi w rejon latami zdominowany przez USA. Pół roku temu pomogły wynegocjować porozumienie między Arabią Saudyjską a Iranem, aby zakończyć trwający siedem lat rozłam dyplomatyczny. Świat dostrzegł, że stały się kolejnym graczem w regionie. Teraz, gdy ważą się losy porozumienia między Saudami a USA i Izraelem, Chiny (ale i Rosja) będą próbowały temu przeszkodzić, a co najmniej utrudnić. Asad daje Chinom kolejną okazję do zaistnienia na Bliskim Wschodzie, bo nie od dziś wiadomo, że nic tak nie łączy jak wspólne interesy. Sentymenty tylko w kinie.