Oko za oko. To zaszło za daleko

Na Zachodnim Brzegu krew leje się na skalę niespotykaną od dawna. Sprawy w swoje ręce coraz częściej biorą osadnicy, szukający zemsty za ofiary po ich stronie. A rząd umywa ręce.

Jeszcze dwa tygodnie temu, kiedy byłam w Nablusie, Dżeninie i Huwarze, było tam względnie spokojnie. Tętniąca życiem starówka w Nablusie, gdzie w zeszłym roku zainstalowała się nowa organizacja zbrojna o nazwie Legowisko Lwa, pełna była zdjęć męczenników z logo tej organizacji. Życie toczyło się jednak normalnie. Podobnie w Huwarze, niewielkim miasteczku nieopodal. W lutym osadnicy z pobliskiego osiedla Har Brecha wjechali tu i urządzili coś, co jeden z izraelskich generałów nazwał „pogromem”. W odwecie za zabicie dwóch braci podpalali samochody, sklepy, domy, smarowali nienawistne hasła na murach. Becalel Smotricz, minister finansów, odpowiedzialny także za sprawy cywilne na Zachodnim Brzegu w ramach resortu obrony, stwierdził, że Huwarę powinno się wymazać z mapy. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli, choć spalone auta uprzątnięto, a wrogie hasła zamalowano. Kiedy byłam tam niedawno, senne miasteczko wracało do normy albo do sytuacji o normę się ocierającej.

W Dżeninie jeszcze dziesięć dni temu panował względny spokój, a na ulicach obozu w centrum toczyło się zwyczajne życie, choć wszyscy spodziewali się dużej operacji. Lada dzień. W ostatni poniedziałek wóz izraelskiej armii wjechał do miasta, by aresztować dwóch ludzi podejrzanych o terroryzm – najechał na improwizowany ładunek wybuchowy. Ośmiu żołnierzy zostało rannych, do tego pies na służbie. Zaczęła się regularna bitwa – Dżenin to obok Nablusu jedno z najbardziej zaognionych miejsc na Zachodnim Brzegu. I uzbrojonych po zęby. Śmierć poniosło siedmioro Palestyńczyków, w tym 15-letnia dziewczyna trafiona kulą we własnym domu, nie jest pewne, z czyjej broni. Prawie setka rannych, w tym 18 poważnie lub krytycznie. Po raz pierwszy od czasu drugiej intifady izraelskie siły zbrojne do akcji użyły śmigłowców szturmowych.

Już następnego dnia, we wtorek, dwóch uzbrojonych zamachowców wjechało do osiedla Eli, zabijając na stacji i w pobliskiej knajpce z hummusem cztery przypadkowe osoby. Jednego z napastników zabił na miejscu uzbrojony cywil, drugiego po pościgu dopadli izraelscy żołnierze i też zabili. Mieszkańcy Eli zrobili to samo co kilka miesięcy wcześniej mieszkańcy Har Brecha. W nocy z wtorku na środę do Turmus Ajja, miasteczka na północ od Ramallah, weszło ok. 400 osadników z Eli pragnących zemsty za zabicie czterech kolegów. Spalili ok. 60 aut i 30 domów. Zginął też młody Palestyńczyk, ojciec dwójki dzieci, nie do końca jest jasne, w jakich okolicznościach. Mieszkańcy oskarżają izraelskich żołnierzy, że utorowali drogę osadnikom. Nie tylko w Turmus Ajja doszło do przemocy z ich rąk. Podobnie było w innych miastach i miasteczkach na Zachodnim Brzegu – Luban a-Sharqiya, Huwarze, Beit Furik, Burin, innych miejscach na południe od Nablusu. Tam też palono samochody, domy i pola, rzucano kamienie.

Reakcja rządu Netanjahu? Jeszcze we wtorek zatwierdził plan rozbudowy osiedla Eli o kolejne tysiąc mieszkań. Nie zostawia to żadnych złudzeń, jaką politykę prowadzi i będzie prowadził w tej sprawie gabinet Bibiego. Zaledwie w niedzielę Netanjahu dał wolną rękę i wzmocnił kompetencje Smotricza do budowy kilku tysięcy mieszkań na Zachodnim Brzegu, ignorując naciski społeczności międzynarodowej, w tym USA. Ale kto powstrzyma Bibiego? Smotricz i minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben-Gvir to osadnicy, to ich zaplecze wyborcze, wiadomo, że ta droga zmierza tylko w jednym kierunku.

Nic nie wskazuje, żeby w najbliższym czasie miało się uspokoić. „Potrzebujemy operacji wojskowej, musimy zrównać z ziemią budynki, potrzebujemy selektywnej eliminacji” – stwierdził w środę w Knesecie Ben-Gvir. Uznał, że „tak się walczy z terroryzmem”. I jak tu może być spokojnie?