Umarł kalif, niech żyje kalif?
Tzw. Państwo Islamskie znów ma szefa – ma nim być Amir Mohammed Abdul Rahman al-Mauli al-Salbi. Zostanie nowym kalifem?
O nowym przywódcy ISIS napisał „Guardian”, powołując się na dwa źródła w służbach specjalnych, chociaż nie wiadomo, jakiego kraju. Pod koniec października Amerykanie przeprowadzili operację, w ramach której zginął „kalif Ibrahim”, jak kazał na siebie mówić Baghdadi. Zapędzony do tunelu, wysadził się w powietrze, zabijając siebie i troje swoich dzieci.
ISIS podało naprędce nazwisko nowego szefa, którym miał być Abu Ibrahim al-Haszimi al-Kurajszi, ale był to pseudonim wojskowy i agencje wywiadowcze nie rozpoznały, kto tak naprawdę się za nim kryje. Służby posklejały różne informacje i zidentyfikowały następcę Baghdadiego.
Co wiadomo? W sumie niewiele. Według „Guardiana” to jeden z założycieli ISIS, główny dowodzący akcją zniewolenia irackich jazydów, nadzorca operacji na całym świecie. Ponoć równie zacięty ideolog co Baghdadi, człowiek o dużych wpływach w przetrzebionych szeregach organizacji. Nie wiadomo, kiedy się urodził, ale pochodzi ponoć z turkmeńskiej rodziny z Iraku i jest jednym z niearabskich wysoko postawionych oficjeli ISIS. Według Wikipedii, gdzie doczekał się biogramu, jest drugim „kalifem”, chociaż sam kalifat rozsypał się jak zamek z piasku.
Salbi Baghdadiego miał poznać w więzieniu w obozie Bucca w południowym Iraku w 2004 r. Baghdadi zrobił doktorat ze studiów islamskich, Salbi skończył studia z szariatu na uniwersytecie w Mosulu. To właśnie wykształcenie miało mu utorować karierę w ISIS.
Wygląda na to, że amerykańskie służby miały go już na celowniku, bo jeszcze przed śmiercią Baghdadiego za głowę Salbiego wyznaczono 5 mln nagrody. Pojawiały się pogłoski, że to właśnie on może zastąpić Baghdadiego.
Śmierć Baghdadiego przydarzyła się, kiedy Państwo Islamskie przeżywało trudny okres. Po zdobyciu ostatnich bastionów ISIS w syryjskim Deir ez-Zor, zamknięciu kilku tysięcy bojowników w więzieniach i tysięcy członków ich rodzin w obozach – organizacja walczyła (i nadal walczy) o przetrwanie. Te miejsca spędzają sen z powiek zachodnim służbom, bo nie wiadomo, jak długo uda się utrzymać ludzi pod kluczem. Mimo że czasy największej świetności, kiedy panowała nad dużą częścią Syrii i Iraku, organizacja ma za sobą, nie znaczy to, że przestała być groźna. Także w Iraku, gdzie miesięcznie przeprowadza kilkadziesiąt ataków (w tydzień w grudniu miała ich przeprowadzić ponad setkę).
W Iraku po śmierci gen. Sulejmaniego sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała. Iran za wszelką cenę będzie próbował pozbyć się stamtąd Amerykanów i zająć ich miejsce, niedobitki ISIS będą walczyć o własny kawałek tortu. W kraju tak zdestabilizowanym może to oznaczać jeszcze więcej przelanej krwi.
Ponoć ISIS wciąż próbuje utrzymać sieć swoich współpracowników wszelkimi sposobami, mimo że straciło główne źródła finansowania. Nadal jednak udaje się wypłacać członkom pensje i prowadzić szkolenia w górach.
Według informacji, na które powołuje się „Guardian”, Salbi jest w którymś z miasteczek na zachód od Mosulu. Miasto staje się schronieniem dla dawnych bojowników, którzy próbują wtopić się w tłum i czekają na lepsze czasy. Oby nie nadeszły. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że prócz osłabionego Państwa Islamskiego, które opłakuje swój kalifat, nie należy zapominać o jego filiach na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Azji. Choć czarne flagi kalifatu nie trzepocą już nad Rakką, sztandar ISIS wciąż jednoczy dżihadystów z różnych zakątków świata, wierzących w odrodzenie kalifatu i pokonanie wrogów. Wojna trwa.