Kto się bawi w syryjskim piasku
Donald Trump znów błysnął formą i treścią w sprawie Syrii. Można się święcie oburzyć, ale chyba lepiej spróbować zrozumieć, co siedzi w jego głowie. Nawet jeśli wydaje się to karkołomnym zadaniem.
Zdaniem Trumpa Ameryka nie musi być policjantem na świecie, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, gdzie przez 20 lat przyniosło to więcej szkód niż pożytku. Kosztowało biliony dolarów i życie wielu żołnierzy. Prezydent zarządził więc odwrót. Ostatnim akordem było zbombardowanie magazynu z amunicją w cementowni Lafarge nieopodal Ajn al-Arab/Kobane, żeby nie wpadła w niepowołane ręce.
Prezydent powtarza, że to „nie nasza sprawa”, „nie nasza granica”. Mówił wczoraj dziennikarzom: „Jeśli Syria chce odbić swoje ziemie, to jest to sprawa jej i Turcji. Walczą od setek lat, tak jak Kurdowie. Dużo tam piasku, w którym mogą się bawić”. Jakby wojna była zabawą. Wymowne, ale czego innego spodziewać się po Trumpie, który decyzję o wycofaniu wojsk uważa za „strategicznie genialną”?
Teraz prezydent próbuje przekonywać, że nie dał Turcji zielonego światła do ataku, wręcz odwrotnie. Cały świat, łącznie z jego republikańskimi poplecznikami, widzi to jednak inaczej: decydując o wycofaniu wojsk z Syrii, Trump umożliwił Turcji inwazję. Żadne zawracanie Eufratu kijem tego nie zmieni.
Dość żałośnie wyglądają też próby deprecjonowania Kurdów – którzy dla Trumpa „nie są takimi aniołami”. A jacy byli, kiedy walczyli z dżihadystami Państwa Islamskiego? Nawet jeśli sojusz z Kurdami był tylko strategiczny – bo ani oni, ani Amerykanie nie mieli innej opcji – dziś obrażanie ich jest co najmniej niegodne. Trump raptem sobie przypomniał, że część Kurdów to PKK, uważana za organizację terrorystyczną. Zestawia ich nawet z ISIS.
Kurdowie nie mieli wyjścia – musieli rzucić się w objęcia Asada, w przeciwnym razie Turcja i jej lojalne bojówki szybko by się z nimi rozprawiły. Ameryka za bezcen oddała wojskom Asada tereny, nad którymi panowali Kurdowie – mają już Manbidż, Rakkę, Ajn al-Arab. Asad odzyskuje całkiem spore obszary, nawet jedną trzecią Syrii. To nie tylko „piach” do zabawy, to pola naftowe i gazowe. Cenna zdobycz. Prezent od Trumpa.
Amerykańskie gesty w ONZ, czyli wezwania Turcji do zawieszenia broni, to puste słowa. Erdoğan zapowiedział, że „nigdy” do tego nie dopuści. Cieszy się na to oczywiście Putin, bo najbardziej na tym skorzysta – teraz Rosja zajmie miejsce policjanta syryjskiego piachu. To Putin spotka się z Erdoğanem w Soczi za kilka dni i razem ustalą, co dalej. To on jest gwarantem porozumienia Kurdów z Asadem. Bez niego w Syrii nie drgnie ani jedno ziarno piasku.
Z Erdoğanem mają się wprawdzie spotkać także wiceprezydent Mike Pence i sekretarz stanu Mike Pompeo. Chcą go przekonać do wstrzymania ofensywy. Mało prawdopodobne, że im się uda. Media żyją tymczasem listem Trumpa do Erdoğana. Prezydent USA zachęca przywódcę Turcji do „zawarcia dobrego dealu” i zaznacza, że nie weźmie odpowiedzialności za ruinę tureckiej gospodarki, jeśli kraj ten nie ograniczy swoich działań w Syrii. „Nie bądź twardym facetem. Nie bądź głupcem” – pisze Trump. List ma datę 9 października, został więc wysłany trzy dni po rozmowie telefonicznej obu prezydentów, gdy ruszyła ofensywa na północy Syrii.
Trump najwyraźniej się zorientował, że znowu zrobił głupstwo, i próbuje to na różne sposoby naprawić: przekonując Amerykanów i świat, że to nie jest sprawa Ameryki, Turcja od dawna szykowała się do ataku (co akurat jest prawdą), a Kurdowie nie są tacy święci.
Skutki decyzji Trumpa sięgają daleko. Nie chodzi tylko o zmianę sytuacji w Syrii – która ma nowy front walki, a za chwilę dojdzie jej jeszcze jeden (w Idlib). Chodzi też o wzmocnienie Rosji i drugiego poplecznika Asada, Iranu. Nie wspominając o ludzkich aspektach – nowej katastrofie humanitarnej, która już wypędziła z domów tysiące osób, a może ich wypędzić więcej. Znów budzi się strach przed czarną flagą Państwa Islamskiego.
Kurdowie przetrzymują 12 tys. dżihadystów, jedną czwartą mogą stanowić rekruci z zagranicy. Czy zostaną wypuszczeni? Kilka dni temu prawie 800 osób związanych z organizacją, a także ich rodziny, uciekło z obozu Ajn Issa. Pomogli im ponoć syryjscy bojownicy walczący ręka w rękę z Turkami.
Sytuacja jest dramatyczna – strefy walk ogarniają kolejne miejsca, według szacunków organizacji humanitarnych ucieka już 160 tys. ludzi, niektórzy po raz kolejny. Pomoc do tych osób może nie dotrzeć – kolejne organizacje, w tym Lekarze Bez Granic, wycofują się z regionu.
I znowu ludzie będą umierać na piasku. Choć oczywiście „śmierć” brzmi gorzej niż „zabawa”.