Chag sameach

Chag sameach – chórek złożony z trzech młodziutkich Azjatek, Niemki i Izraelki wita każdego klienta jednego z supermarketów w Beer Szewie, głównym mieście na pustyni Negew.

Tak było zaledwie przed kilkoma dniami. Chórek po sakramentalnym Chag sameach (wesołych świąt) wręczał każdemu klientowi kartkę z informacją o prowadzonej właśnie zbiórce żywności dla najbardziej potrzebujących – lista zawierała zwyczajne produkty, m.in. oliwę, tuńczyka, macę i… wino! Tak, podczas kolacji rozpoczynającej święto Pesach trzeba wypić aż cztery kielichy wina, nie ma więc mowy o rozpijaniu, lecz o nakazie religijnym.

Niezwykły chórek pojawił się na środku pustyni jakby zupełnie znikąd, tylko po to, by wręczyć klientom sklepu broszurki i życzyć Chag sameach. Koreanki i Chinka na początku mają ogromny problem z wymówieniem tych dwu słów, jakby było to najtrudniejsze połączenie liter pod słońcem. Ale ich wysiłek się opłacił – zaledwie kilku klientów odmówiło wzięcia broszury, a stos produktów w specjalnie przygotowanym koszu rósł z każdą chwilą.

Azjatki nie rozróżniały Beduinów od Żydów, wręczały kartkę każdemu jak leci, dając szansę absolutnie wszystkim, żeby „dać”, bez względu na to, na ile Pesach to „jego” święto. Jakby zupełnie nieświadomie w pełni zrozumiały sens działania organizacji „Latet” (Dawać) – z pomocy tej organizacji korzystają wszyscy bez różnicy.

Maca pojawia się już kilka dni przed Pesach – jest dosłownie wszędzie. – To po to, żeby przywyknąć – mówi znajoma Izraelka. – Tylko nie jedz jej za dużo, bo nie jest zbyt dobra na żołądek – uprzedza lojalnie. I co z tego? Trzeba przywyknąć. Żydzi na pustyni nie mieli innego chleba, bo musieli tak szybko uciekać, że nie zdążył wyrosnąć ten, który szykowano. Dlatego do dziś na pamiątkę ich wyjścia z Egiptu wszyscy jedzą macę, tak trzeba i już. W sklepach nie ma już „normalnego” chleba i tak będzie przez kolejny tydzień. Można znaleźć jakieś chrupki czy naczosy, ale wszystkie informują, że są „koszerne na Pesach”.

W Izraelu od kilku dni wielki ruch – w tym czasie niemal każdy podróżuje, odwiedza krewnych albo przyjmuje gości. Znajomy Izraelczyk przygotowywał jedzenie na seder od kilku dni. Codziennie opowiadał mi o innej potrawie, którą szykuje dla swoich synów, którzy wpadną w odwiedziny. Przygotowanie do Pesach jest niemal tak samo ważne jak samo święto – w ortodoksyjnych społecznościach trzeba koniecznie wykoszerować zastawę i sztućce (chyba że ma się oddzielny zestaw tylko na Pesach – jeśli nawet coś jest koszerne na co dzień, nie znaczy, że jest koszerne na Pesach). W mniej religijnych seder (kolacja pesachowa) też jest bardzo uroczysty.

Bardzo lubię żydowskie święta – niemal każde jest spektakularne, zaś Pesach jest jednym z najbardziej narracyjnych. Jego podstawą jest opowieść o przejściu z niewoli do wolności, ciągle powtarzana historia o tym jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Żydów.

W tym roku brałam udział w jednym ogromnym sederze dla kilkuset osób – to starannie wyreżyserowana uroczystość, w której wszystko musi iść zgodnie z planem, bo Hagada właściwie nie zostawia dużo miejsca na improwizację. Jest jednak coś niemalże magicznego w dramaturgii wieczoru, rytuale zadawania przez dzieci specjalnych pytań, których celem jest uzyskanie odpowiedzi na zasadnicze pytanie: dlaczego ta noc różni się od wszystkich innych nocy?

1. We wszystkie inne noce jemy chamec i macę, dlaczego w tę jedną noc tylko macę?
2. We wszystkie inne noce jemy różne warzywa, dlaczego w tę jedną noc tylko warzywa gorzkie?
3. We wszystkie inne noce nie zanurzamy jedzenia ani razu, dlaczego w tę jedną noc zanurzamy je dwa razy?
4. We wszystkie inne noce jemy, siedząc lub opierając się na boku, dlaczego w tę jedną noc tylko opierając się na boku?

Bardzo dawno nie zdarzyło mi się widzieć tylu szczęśliwych ludzi. Wolnych i świadomych, że są częścią wspólnoty, która nie rozpoczęła się wczoraj i nie skończy jutro.

A więc: Chag sameach!