Cywile w Gazie jak terroryści? Kolejny szalony pomysł Ben Gvira

Itamar Ben Gvir, minister ds. bezpieczeństwa narodowego Izraela, ma kolejny szalony pomysł.

Jak donoszą izraelskie media, na wczorajszym posiedzeniu rządu wybuchła awantura o to, czy uznać cywilów w Strefie Gazy za terrorystów. Przy takim rozwiązaniu miał się upierać Itamar Ben Gvir. Miał na myśli ludzi, którzy w Czarną Sobotę 7 października wdarli się do kibuców i je plądrowali, ale i o tych, którzy w Gazie po tych wydarzeniach rozdawali cukierki. Można się domyślać, że chodziło mu o automatyczne uznanie wszystkich cywilów za osoby walczące. Wziąłeś cukierka, to jakbyś wziął karabin…

Z cytowanych przez media wypowiedzi (prawdopodobnie celowy przeciek) wynika, że premier Beniamin Netanjahu sprzeciwiał się pomysłowi Gvira, podobnie jak minister sprawiedliwości. „Musimy wprowadzić rozróżnienie między osobami niezaangażowanymi i zaangażowanymi. Dokładamy wszelkich starań, aby nie krzywdzić niezaangażowanych osób” – miał powiedzieć Jariv Levin. Ben Gvir: „Cały czas mówisz o osobach niezaangażowanych, ale chcę, żeby to było jasne. Ten stary człowiek biegający z kijem i znęcający się nad cywilami – czy on nie jest w to zamieszany? On jest terrorystą. Jest zaangażowany. W sprawę zaangażowani są ci, którzy rozdają słodycze i zachęcają do morderstwa, podobnie jak ci, którzy przyszli łupić. Są zaangażowani, są terrorystami”. Netanjahu odparł, że Izrael nie zabije setek tysięcy Palestyńczyków i „dokona rozróżnienia między terrorystami a ludnością cywilną”.

Ben Gvir nie znalazł się w gabinecie wojennym pod wodzą Netanjahu i widać, że jego pomysł nie ma poparcia w rządzie, jednak jego wpływy są znaczne. Niedawno polityk jego partii Amichaj Eliahu, minister dziedzictwa narodowego, „nie wykluczał” opcji nuklearnej. Został wprawdzie zawieszony, ale stanowiska nie stracił. Netanjahu może stawać do potyczek z Gvirem, ale widać, że nie ma odwagi wyrzucić go z rządu. Jakby liczył na to, że uda mu się zachować stanowisko po wojnie, i już zabiegał o koalicjanta.

Pomysł Ben Gvira prócz dużej dozy szaleństwa niesie w sobie pewną przewrotność. Po pierwsze, konsoliduje jego wyborczą bazę. Po drugie, dziś Izrael cały czas musi przekonywać, że nie atakuje celów cywilnych, a szpitale na północy enklawy stanowią przykrywkę dla działających w pobliżu grup Hamasu czy Islamskiego Dżihadu. Z Gazy dochodzą niepokojące informacje o tym, że w największym szpitalu Al-Szifa brakuje prądu, potrzebnego m.in. do ratowania noworodków. Armia uzgodniła z władzami placówki w weekend, że dostarczy 300 litrów paliwa do generatorów. Paliwo jednak nie dotarło, jest podejrzenie, że przejął je Hamas. Hamas nie zgodził się też, żeby IDF pomogły w ewakuacji, twierdząc, że droga nie jest bezpieczna… Izrael powtarza, że ok. 2 tys. ludzi w szpitalu (chorzy i cywile, którzy się tu schronili) terroryści traktują jak żywe tarcze. Trudno się z tym nie zgodzić.

Wracając do ministra Gvira. To nie pierwszy taki jego pomysł. Kilka dni po masakrze 7 października ogłosił, że jego resort kupi 10 tys. strzelb i dostarczy je miastom z izraelsko-arabską ludnością, miejscowościom przygranicznym i osadnikom na Zachodnim Brzegu (przypomnę, że Gvir jest dumnym osadnikiem z Hebronu). Faktem jest, że obrona kibuców była słabo uzbrojona. Dwa lata temu jeszcze nie jako minister, lecz deputowany Gvir wzywał uzbrojonych izraelskich cywilów do walki z Arabami podczas zamieszek.

Tymczasem na Zachodnim Brzegu sytuacja jest coraz bardziej napięta. Osadnicy przywdziewają elementy izraelskich mundurów i paradują z długą bronią po miejscowościach zamieszkałych przez Palestyńczyków. Kilka dni temu dwóch tak ubranych mężczyzn weszło do jednej ze szkół niedaleko Hebronu. Na wezwania, żeby poszli do domu, jeden z nich odparł: „jestem w swoim domu, habibi”. Ze statystyk OCHA wynika, że od 7 października zginęło 169 Palestyńczyków, w tym ośmiu z rąk osadników na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie. Z rąk Palestyńczyków zginęło troje Izraelczyków.