Zagłodzić dwa miliony mieszkańców Gazy? On uważa, że to „sprawiedliwe i moralne”
On, czyli Becalel Smotricz, izraelski minister finansów. To nie pierwsza jego skandaliczna wypowiedź i zapewne nie ostatnia.
„W dzisiejszej globalnej rzeczywistości nie da się prowadzić wojny – nikt na świecie nie pozwoliłby nam zagłodzić i skazać na śmierć z pragnienia 2 mln obywateli, nawet jeśli byłoby to sprawiedliwe i moralne, dopóki nie zwrócą nam zakładników” – powiedział w środę Smotricz. Jak dodał, gdyby to Izrael, a nie Hamas, zarządzał dystrybucją pomocy, wojna już by się skończyła, a porwani wróciliby do domów. „Nie można jedną ręką walczyć z Hamasem, a drugą mu pomagać. To jego (Hamasu) pieniądze, to jego paliwo, to jego cywilna kontrola nad Strefą Gazy. To po prostu nie działa” – stwierdził.
Wypowiedź odbiła się szerokim echem, zaprotestowały Francja, Niemcy, Wielka Brytania, dla których to po prostu nie do przyjęcia. Realizacja fantazji ministra byłaby zbrodnią wojenną. Unia Europejska oczekuje, że izraelski rząd zdystansuje się od swojego ministra. Może się nie doczekać. Smotricz nie spadł z nieba, ktoś go wybrał – i on to wie. Wie, że może sobie pozwolić na takie deklaracje, bo to się wyborcom podoba, zresztą nie tylko jego ugrupowania. W lutym sondaż Izraelskiego Instytutu Demokracji wskazywał, że prawie 70 proc. respondentów sprzeciwia się przekazywaniu pomocy humanitarnej Strefie Gazy. Po drodze były protesty i ataki na konwoje. Słowa Smotricza nie trafiają zatem w próżnię.
Izrael od dawna jest krytykowany za ograniczanie pomocy dla Gazy. Broni się, że opóźnianie dostaw wynika z konieczności dokładnego sprawdzenia transportów. Twierdzi też, choć nie ma dowodów, że część pomocy kradnie Hamas i powiązane z nim grupy. Natomiast zdaniem ONZ w regionie szerzy się głód, a Izrael stosuje „formę ludobójczej przemocy”. W tym tonie wypowiedział się też MTK, który chce ścigać premiera Netanjahu i ministra obrony Joawa Galanta za używanie „głodu jako broni w wojnie”.
Smotricz poszedł krok dalej, bo podzielił się też swoją wizją przyszłości Gazy. Jego zdaniem Izrael powinien ściśle kontrolować dostarczaną tu pomoc (to „część lub zasadniczy środek do realizacji celów wojny”), a w najbliższym czasie i tak potrzebne będzie tutaj tylko minimalne wsparcie. „Nikt nie mówi teraz o (izraelskich) rządach wojskowych (w Gazie). Nie potrzeba udrażniania ścieków, nie potrzeba edukacji, nie potrzeba opieki społecznej. Gaza w ciągu najbliższych dwóch lat będzie strefą wojny. Potrzeba jedzenia, trochę leków i minimum środków sanitarnych: woda, ścieki. To wszystko” – stwierdził. To chyba jasne, co Smotricz myśli o mieszkańcach tych obszarów…
To nie pierwsza jego skandaliczna wypowiedź. W styczniu mówił m.in., że „ponad 70 proc. izraelskiej opinii publicznej popiera” zachęcanie do emigracji z Gazy jako „rozwiązanie humanitarne”. Nie podał źródeł tej statystyki. Uważa jednak, że polityka przesiedleń jest konieczna, bo „mały kraj, taki jak nasz, nie może pozwolić sobie na rzeczywistość, w której cztery minuty drogi stąd znajduje się siedlisko nienawiści i terroryzmu, a 2 mln ludzi budzi się każdego ranka z żądzą zniszczenia państwa Izrael, pragnieniem mordowania, gwałcenia i mordowania Żydów, gdziekolwiek są”. W kwietniu na X (d. Twitter) grzmiał: „Pora, aby Mossad wrócił do robienia tego, do czego został wyszkolony – do eliminowania przywódców Hamasu na świecie, a nie negocjacji, które są prowadzone nieodpowiedzialnie i szkodzą bezpieczeństwu Izraela”. I jeszcze: „Od teraz z Hamasem powinniśmy rozmawiać tylko o pociskach i bombach”. Podkreślił też, że Izrael musi zaatakować Rafah „tak szybko i tak mocno, jak to możliwe, a potem kontynuować atak na Gazę aż do jej całkowitego zniszczenia”.
Izraelczycy wybrali go już w 2015 r. Znają jego homofobiczne wypowiedzi, jego stosunek do izraelskich Arabów (błysnął opinią, że jego żona nie chciałaby leżeć na porodówce obok Arabki, bo jej dziecko za 20 lat może stać się mordercą), wiedzą, że w czasie protestów wobec wycofania izraelskich osadników z Gazy w 2005 r. został złapany przez Szin Bet z 700 l paliwa, którym chciał podpalić główną autostradę w kraju. Sam też jest osadnikiem (podobnie jak Ben-Gewir), co więcej, ma ogromną władzę, odkąd Netanjahu powierzył mu całą cywilną administrację na Zachodnim Brzegu. W tym, kto i jak sprawuje tu władzę, nie ma więc przypadku. I to jest chyba najgorsze.