Hamas zgadza się na zawieszenie broni. Ale zasadnicze pytanie wisi w powietrzu
Szef Hamasu Ismail Hanije poinformował premiera Kataru i szefa egipskiego wywiadu, że zgadza się na propozycję zawieszenia broni. Co teraz?
Teraz zaczynają się schody. Zasadnicze pytanie brzmi: co zrobi premier Beniamin Netanjahu? Ostatnio dobitnie pokazał swoje prawdziwe intencje. Kiedy przed szabatem po stronie Hamasu zapaliło się zielone światło dla umowy, dwoił się i troił, żeby ją uśmiercić. Najpierw wyszedł sygnał, że bez względu na to, czy ugoda będzie, operacja w Rafah i tak dojdzie do skutku, bo chodzi o to, żeby wyeliminować ostatnie bataliony Hamasu. Potem zaprzeczył, że Izrael zgodził się na porozumienie. Żeby wzmocnić przekaz, w poniedziałek armia nakazała ewakuację kilku dzielnic na obrzeżach Rafah. Objęto nią 100 tys. osób – nie jest jasne, ile z nich udało się do miasteczek namiotowych w Chan Junis i Al-Mawasi. Ale w całym Rafah jest grubo ponad milion ludzi, może nawet 1,5 mln – stałych mieszkańców, a przede wszystkim osób, które zepchnięto tu z północy w miarę przesuwania się izraelskich wojsk w Gazie. Kilka godzin po zarządzeniu ewakuacji izraelskie lotnictwo przeprowadziło naloty na te okolice. Operacja lądowa nie ruszyła – Izrael jest naciskany z wielu stron, żeby się powstrzymał.
Problem w tym, że Netanjahu jest zakładnikiem swoich nierealistycznych celów wojennych, a jeszcze bardziej radykałów z koalicji, którzy najchętniej nie zostawiliby w Gazie kamienia na kamieniu, o ludziach nie wspominając. Netanjahu znalazł się między młotem a kowadłem. Z jednej strony Ben-Gewir i Smotricz co rusz grożą zerwaniem koalicji, jeśli wykaże jakąkolwiek słabość wobec Hamasu, z drugiej torpedowane są kolejne porozumienia, a to de facto igranie z życiem zakładników – z tego powodu Benni Ganc myśli o wycofaniu się z gabinetu wojennego. Właśnie on wydaje się najbardziej prawdopodobnym następcą Netanjahu w fotelu premiera. W jego interesie byłyby przedterminowe wybory, czego już teraz domaga się część izraelskiej opinii publicznej.
Dodatkową presję wywierają bliscy zakładników, którzy domagają się od Netanjahu wyjaśnienia, co stało się w sobotę i dlaczego storpedował porozumienie. 30 członków rodzin w liście do gabinetu wojennego podkreśla, że ofensywa w Rafah to wyrok śmierci dla zakładników.
Porozumienie zakładałoby w pierwszej fazie uwolnienie 33 porwanych (w tym kobiet, dzieci, osób starszych i żołnierek), powrót mieszkańców do północnej części Strefy Gazy i zwolnienie palestyńskich więźniów. Fazy druga i trzecia miałyby trwać po 42 dni – wtedy uwalniani byliby kolejni żywi zakładnicy, w ostatniej fazie ciała. Izrael miałby też wycofać się z Gazy (choć nie jest pewne, czy całkowicie, czy zostanie w tzw. korytarzu Necarim).
Jak wynika ze szczątkowych informacji w mediach, Hamas dostał gwarancje, że Izrael nie wznowi działań zbrojnych po wygaśnięciu zawieszenia broni. Netanjahu do tej pory jak mantrę powtarzał, że się na to nie zgodzi. Czy coś się w tej sprawie zmieniło? Jeśli i teraz odrzuci porozumienie, będzie bardziej niż jasne, że nie zamierza odzyskiwać żadnych zakładników. Bo jedyne życie, jakie się dla niego liczy, to jego własne.