Kto nam teraz opowie o Bliskim Wschodzie

Umarł Robert Fisk, który Bliski Wschód znał jak nikt i nie dał sobie wciskać ściemy na temat tego, co dzieje się w regionie.

Takie informacje spadają na człowieka jak grom z jasnego nieba. Zaledwie kilka tygodni temu odważyłam się po raz pierwszy od początku pandemii pójść do kina. Wyjątek zrobiłam dla dokumentu o Robercie Fisku, dla mnie postaci numer jeden, jeśli chodzi o pisanie o Bliskim Wschodzie. Po projekcji miało odbyć się spotkanie z tym słynnym korespondentem, ale przez koronawirusa przeniosło się do sieci. Fisk siedział przy stole w swoim domu w Dublinie, mówił z werwą, pasją, humorem. Zastanawiałam się, jak to jest być człowiekiem, który na własne oczy widział właściwie wszystko, co wydarzyło się w ostatnich latach na Bliskim Wschodzie. Szczęściarz, myślałam.

Fisk był dziennikarzem, który wszystkiego musiał dotknąć, zanim o tym napisał. Nie dawał sobie wciskać byle czego. Był też pacyfistą (pod wpływem ojca, byłego wojskowego, który brał udział w drugiej wojnie światowej), z zasady nie głosował w wyborach.

Byłam pod wrażeniem jego wyprawy do Aleppo tuż po odbiciu miasta przez siły rządowe. W jednym z magazynów broni należącym do bojówek powiązanych z Al-Kaidą wpadły mu w ręce dokumenty sugerujące, że broń trafiła tam z byłej Jugosławii. Po nitce do kłębka, czyli jadąc do Serbii, do fabryki produkującej uzbrojenie, dociera do niewygodnych faktów, odkrywając, jak broń przez państwa zatoki z przyzwoleniem NATO przedostaje się do Syrii. Za Syrię Fisk był krytykowany, zarzucano mu, że jeździ tylko na tereny kontrolowane przez Damaszek, zresztą widać to w filmie – obok fikserki i tłumaczki towarzyszy mu wysokiej rangi oficer, zapewniając gładki przejazd przez kolejne punkty kontrolne. Fisk był też w Dumie po rzekomym ataku bronią chemiczną, rzekomym, bo nie znalazł żadnych dowodów na to, że użyto takiego arsenału.

Fisk tłumaczy, że syryjska wojna skomplikowała sytuację dziennikarzy, którzy nie są w stanie dotrzeć do tzw. drugiej strony, gdyż – na to mamy wiele dowodów – tam są narażeni na śmierć. Ale Robert Fisk pracuje też w warunkach w pewnym sensie komfortowych, stać go (lub redakcję?) na opłacenie fikserki (kilkaset dolarów dziennie), podróże, hotele.

Nie był strachliwy, świadczą o tym miejsca, w których pracował. Zawodowe szlify zdobywał w Belfaście podczas najgorszego okresu, w 1976 r. został korespondentem „The Times” na Bliskim Wschodzie, osiadł w Bejrucie, który stał się dla niego bazą wypadową na cały region. Był wszędzie i widział wszystko. W obozach w Sabrze i Szatili zaledwie kilka godzin po masakrze – opisywał ofiary, te obrazy zostały z nim na długo. Konfliktowi izraelsko-palestyńskiemu poświęcił dużo czasu, opisywał go, jak wszystko, od środka, rozmawiał z obiema stronami. Był w Afganistanie w czasie wojny z Sowietami, potem w Pakistanie, Bagdadzie w czasie inwazji, w Algierii podczas wojny domowej, w Kosowie, trzy razy rozmawiał z Osamą bin Ladenem, z którym poznał go zresztą Dżamal Chaszodżdzi… Bin Laden chciał nawrócić dziennikarza na islam.

Z „Timesem” rozstał się w końcu lat 80., gdy został przejęty przez koncern Ruperta Murdocha. Jak twierdził, gazeta za bardzo ingerowała w treść, zmieniała tytuły, wypaczała wydźwięk. Od 1989 r. Fisk związany był z „Independent”, pisał do samego końca… Chociaż trudno było mu odnaleźć się w świecie cyfrowym, wielką wagę przywiązywał do słowa drukowanego, a jego archiwa były po sufit zawalone wycinkami. Doceniał jednak zasięg, jaki mają jego teksty publikowane w sieci („Independent” od 2016 r. ukazuje się tylko online).

Osobnym wątkiem była dla niego próba wymazywania win i ludobójstwa, dlatego tak ważna dla niego była kwestia odpowiedzialności Turcji za rzeź Ormian w 1915 r. Dla Fiska ten wzór wypierania faktów powielał się wielokrotnie później.

Nie twierdził, że powinnością dziennikarza jest obiektywizm, przeciwnie, uważał, że przede wszystkim powinien on patrzeć władzy na ręce. Zostaną teksty, książki, w tym imponująca „The Great War for Civilisation”, kompendium wiedzy o Bliskim Wschodzie.

Zapamiętałam jedno zdanie z filmu; jak mówi, po tylu latach wie już, że nie uda mu się wygrać żadnej sprawy, o której pisze. Ale wie też, że gdy przestanie o nich pisać, przegra wszystko.