Państwo Islamskie jedzie do Polski

Warszawa, róg ulicy Raszyńskiej i Filtrowej, kilkaset metrów od siedziby redakcji POLITYKI, miejsce, które mijam niemal codziennie rano. Na ścianie kamienicy miejsce na plakaty, ostatnio głównie oklejone Andrzejem Dudą i Bronisławem Komorowskim, jakieś już opatrzone, przez kilkutygodniową obecność niemal już niewidoczne.

Wczoraj jednak mój wzrok przykuł zupełnie inny widok. Obok plakatów wyborczych, że Duda i Komorowski, groźne twarze panów z Państwa Islamskiego. Jeden z nich jakby uśmiechnięty, z widocznym brakiem w górnym uzębieniu, drugi z zamaskowaną twarzą – trzymają flagę Państwa Islamskiego. Poniżej napis: #Polska, jadę tam. „Zalejemy Europę imigrantami z Libii, na małych łodziach i zmienimy ją w piekło”. I podpis: Państwo Islamskie, luty 2015.

O co chodzi? Już Państwu wyjaśniam. W Warszawie zawisło 30 podobnych plakatów (występują też w innej wersji: dżihadyści z Państwa Islamskiego uzbrojeni po zęby, a pod zdjęciem napis: „Państwo Islamskie ukrywa terrorystów wśród imigrantów. Decyzję o ich przyjęciu podejmie premier Kopacz”). Plakaty być może pojawią się w innych polskich miastach.

Organizatorem kampanii jest portal Euroislam.pl, prowadzony przez stowarzyszenie Europa Przyszłości. W zarządzie tej organizacji zasiada Grzegorz Lindenberg (jeden z założycieli „Gazety Wyborczej”, twórca i pierwszy naczelny „Super Expressu”, były – a nie jak wcześniej napisałam obecny – członek rady nadzorczej spółki wydającej tygodnik „Wprost”), a także Piotr Ślusarczyk (dr nauk humanistycznych, były dziennikarz TOK FM, TVN24 i pracownik TVN, dziś zajmujący się szkoleniami personalnymi) i Jan Wójcik (dyrektor finansowy w jednej z firm, jak podaje na stronie portalu, „jeden z inicjatorów ogólnoeuropejskiej akcji zbierania podpisów przeciwko członkostwu Turcji w Unii Europejskiej”).

Oto oba plakaty:plakat2plakat1

Zadzwoniłam dziś do panów Ślusarczyka i Wójcika, by porozmawiać o samej akcji, o powodach, dlaczego się na nią zdecydowali. Powiedzieli mi, że przede wszystkim chcieli wywołać dyskusję na temat kwestii imigracji w Europie i problemów, jakie za sobą niesie. Zapewnili mnie solennie, że nie są prawicowymi, nacjonalistycznym oszołomami, którzy chcą wywołać wojnę religijną. Same plakaty świadomie rozwiesili już po wyborach, by nie wpychano ich w objęcia polityków, tych czy innych.

Piotr Ślusarczyk przekonuje, że Polska nie powinna zgadzać się na proponowany przez UE plan relokacji imigrantów, twierdzi, że jest „trzecia droga”, sposób na wybrnięcie z klinczu między „nie przyjmować i nie pomagać nikomu”, a polityką „pomagać wszystkim i przyjmować wszystkich”. Tym sposobem ma być pomoc w „inny sposób”, poprzez wsparcie finansowe państw obciążonych dużymi grupami uchodźców z innych krajów, a także poprzez wysyłanie wolontariuszy, nauczycieli do tych państw. Pomaganie tam, gdzie już znajdują się imigranci, najchętniej poza Europą, bo wpuszczanie ich na teren UE jest tworzeniem problemu, a nie jego rozwiązywaniem.

Problem imigrantów mają rozpoznany, w szczegółach. Odsyłają do przygotowanego przez stowarzyszenie Europa Przyszłości „uzasadnienia stanowiska w sprawie unijnego planu relokacji osób starających się o azyl”, gdzie napisano m.in. że „z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że osoby, które docierają do Europy poprzez Morze Śródziemne z rejonów takich konfliktów jak Syria, Sudan Południowy czy z rządzonej przez dyktaturę Erytrei, w myśl Konwencji Genewskiej nie kwalifikują się do przyznania statusu uchodźcy. W krajach sąsiednich (np. Liban, Turcja, Jordania, Niger), gdzie utworzono obozy uchodźców, otrzymali już ochronę tymczasową i gwarancje, że nie zostaną wydaleni. Tym samym ich bezpieczeństwo zostało tam zagwarantowane. Otrzymują ograniczoną pomoc, ale zgodną z zasadami pomocy uchodźcom w sytuacjach masowych migracji”.

Ja czytam to tak: najlepiej, by imigranci zostali tam, gdzie są, a ci, którzy mimo wszystko dotrą do Europy, i tak nie kwalifikują się, by tu zostać, skoro byli w krajach, gdzie otrzymali pomoc na miarę tych krajów. Po co syta Europa ma sobie brać na głowę ten problem? Niech się martwią inni, niech puchną obozy dla uchodźców w Jordanii, Turcji czy Libanie. Im dalej od nas, tym lepiej. Pan Piotr Ślusarczyk zapewniał mnie, że nie chodzi o to, by uchylać się od pomocy, zrozumiałam jednak, że jednak o to, by trzymać imigrantów na największy możliwy dystans. Zwłaszcza tych pochodzących z krajów muzułmańskich. Pan Jan Wójcik uważa, że w pomoc dla tych uchodźców w większym stopniu powinny zaangażować się kraje Zatoki Perskiej. Jasne, rozumiem.

Autorzy opracowania powołują się też na porozumienie Dublin III (państwa UE ustaliły, że za opiekę nad uchodźcami i rozpatrywanie wniosków azylowych odpowiada pierwsze państwo, przez które takie osoby trafiły na teren Unii) oraz Dublin II (wnioskujący o azyl muszą każdorazowo zgodzić się, by inny unijny kraj rozpatrywał ich wniosek). Decyzje Unii o wprowadzeniu kwot dla państw członkowskich uznają za sprzeczne z tymi porozumieniami.

W opracowaniu pojawia się też mocne stwierdzenie: „Prawdziwymi uchodźcami z państw zdominowanych przez ludność muzułmańską są osoby innej wiary jak chrześcijanie bądź deklarujące ateizm. Tym ludziom bezwzględnie należy się opieka, ponieważ to oni stają się głównymi ofiarami konfliktów. Nawet po ich ustaniu doświadczają prześladowania, czego dobitnym potwierdzeniem było wyrzucenie chrześcijańskich imigrantów do morza przez ich współtowarzyszy niedoli – muzułmanów”.

Czyli jeśli przyjmować, to tak jak teraz – chrześcijan z Syrii. Tylko ci zasługują na określenie „prawdziwych uchodźców”. Panowie Wójcik i Ślusarczyk chwalą więc premier Kopacz za wtorkową decyzję o przyjęciu przez Polskę 60 chrześcijańskich rodzin z Syrii. „Chrześcijanie, którzy są tam w barbarzyński sposób prześladowani, zasługują, żeby kraj chrześcijański, jakim jest Polska, podążył im z pomocą” – mówiła premier Ewa Kopacz. Rząd ma też pomóc sprowadzić kolejne rodziny, zgłoszone przez Fundację Estera, prowadzoną przez Miriam Shahed, córkę syryjskiego pastora i Polki. W sumie do Polski ma trafić 300 rodzin chrześcijańskich z Syrii.

Mnie jednak martwi wybiórczość tej pomocy (nie mówię o fundacji, bo ta ma prawo adresować swoją pomoc jak chce, ale czy rząd powinien ulegać tej selektywności?). Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z niedomówieniem. Czy życie muzułmanów nie jest zagrożone? Co z 400 osobami, właśnie zabitymi bestialsko w Palmirze, w tym kobietami i dziećmi? Co z szyitami irackimi, jazydami, alawitami, ale też sunnitami, którzy nie są wystarczająco wierni Koranowi? Ich życie zagrożone jest w takim samym stopniu jak chrześcijan. Czy Polska jako „chrześcijański kraj” ma prawo adresować swą pomoc wyłącznie do chrześcijan? Selekcjonować nieszczęście na bardziej „nasze” i to niezasługujące na naszą pomoc, „obce”. Czy nie powinno być nam w zasadzie wstyd?

Wiem, że teraz narażam się wszystkim, którzy podobnie jak panowie Ślusarczyk i Wójcik uważają, że chrześcijanie lepiej się zintegrują, łatwiej pokonają różnice kulturowe, no i przede wszystkim nie ściągniemy sobie na głowę terrorystów spod znaku Państwa Islamskiego i innych znaków. Trudno. Jeśli chodzi o ten ostatni argument, to uważam, że Polska – jak każde państwo unijne – dysponuje środkami i metodami, które mogą zminimalizować ryzyko przyjęcia osób, które mają na swoim koncie związki z terroryzmem.

Dalej autorzy wspomnianego raportu zastanawiają się, dlaczego przez lata imigracja uważana była za zjawisko pozytywne, a dziś mówi się o nim jako o problemie. Wskazują na kwestie natury ekonomicznej (każdy imigrant kosztuje, według danych, na które się powołują w Niemczech, przeciętnie 1,8 tys. euro), politycznej (większe poparcie dla partii antyimigranckich, antyunijnych, populistycznych, rośnie społeczność fundamentalistów islamskich) i bezpieczeństwa (wraz z imigracją wzrasta zagrożenie terroryzmem, zwiększa się przestępczość, rosną strefy wykluczenia, powstaje „państwo równoległe).

I na koniec – jak na tle tych problemów wygląda Polska? W skrócie: nie jest gotowa na przyjmowanie i rozpatrywanie większej wniosków o azyl, jest krajem na dorobku, gdzie ludzie umierają w kolejkach do lekarza, dzieci są niedożywione. „Jak w tej sytuacji społecznie zostanie odebrane udzielanie pomocy osobom spoza kraju?” – zastanawiają się autorzy. No i: „istnieje polityczny konsensus co do preferencyjnych kierunków przyjmowania imigrantów do Polski. Mowa tu o repatriantach ze wschodu – Ukrainy, Białorusi, Mołdawii i Kazachstanu”. Żeby nie było wątpliwości: „w obliczu niepewnej sytuacji za wschodnią granicą Polski, powinniśmy przygotowywać się raczej na ewentualne przyjmowanie uchodźców z Ukrainy”.

Słowem, jeśli już mamy przyjmować, to nie imigrantów, lecz repatriantów. Jeśli imigrantów, to najlepiej chrześcijan. Tylko co zrobimy z dzisiejszą propozycją Komisji Europejskiej, z planem relokacji imigrantów w ramach UE? Chodzi o problem 40 tys. uchodźców, którzy dostali się przez Morze Śródziemne do Włoch i do Grecji. Według propozycji Komisji do Polski miałoby trafić w ciągu dwóch lat 2659 osób. Chodzi o imigrantów, którzy według prawa mają szansę na status uchodźcy, dotyczy to uciekinierów z Syrii i z Erytrei. Czy i wobec tych osób będziemy prowadzić selekcję? Czy naprawdę „chrześcijańskiego kraju” nie stać na przyjęcie tych niespełna 3 tys. osób?

Nie bagatelizuję tego problemu, jestem od tego daleka. Zdaję sobie też sprawę, że są w Polsce środowiska, mówiąc oględnie, „zaniepokojone” wizją muzułmańskiej fali imigracyjnej. Środowiska, które uważają, że polityka multi-kulti w Niemczech czy Francji nie sprawdziła się, a jej skutkiem są muzułmańskie getta pełne wykluczonych i wyalienowanych ze społeczeństw ludzi, niezintegrowanych, bez perspektyw, wśród których mogą znajdować się „tykające bomby”.

Do pewnego stopnia podzielam tę diagnozę. Nie podzielam jednak strachu, że w Polsce może stać się podobnie.