Scenariusze dla Gazy: między koszmarem a utopią

Za nami wojna, a może tylko kruche zawieszenie broni. Taka z prawdziwą krwią, ofiarami, wrogami, zburzonymi domami, polityką. Wszystko już przerabialiśmy. Pytanie, co dalej. Co będzie z tym kawałkiem świata?

Nie mam recepty, nie pracuję dla rządu ani w Ramallah, ani w Jerozolimie, ani w mieście Gaza. Nie udzielam rad, porad. Zastanawiam się jedynie, co będzie w Gazie, co będzie z Gazą. Takim kawałkiem świata większym nieco niż pół Warszawy. W tej chwili widzę trzy główne scenariusze.

1. Niepodległość Palestyny. Izrael mówi: bierzcie, co macie – Gazę i Zachodni Brzeg – i rządźcie. Miejcie swoje państwo, my będziemy mieć swoje. Będą dwa państwa: Izrael i Palestyna.

Jakie są szanse powodzenia tego scenariusza? Po pierwsze, należy wyznaczyć granice, w jakich państwo ma funkcjonować (co z osadnikami, ich drogami, polami, osiedlami, tymi w Hebronie, co z Doliną Jordanu?). Po drugie, co z prawem powrotu? Każdemu palestyńskiemu dziecku wkłada się do głowy idee powrotu do Palestyny, takiej sprzed 1948 r. Takiej, jakiej już nie ma i nie będzie. Jak ma wrócić 5 milionów Palestyńczyków – zakładając, że chcą wracać do miejsca (Izraela), z którego uciekli lub zostali wygnani? Jak Izrael miałby w ogóle wchłonąć 5 milionów Palestyńczyków, zgodzić się na odwrócenie sił? To nie wchodzi w grę.

Po trzecie, co z więźniami-Palestyńczykami, skazanymi lub aresztowanymi przez Izraelczyków? Nagle kilka tysięcy ludzi (w większości zaklasyfikowanych przez Izrael jako terroryści) miałoby wrócić do Palestyny? Co z osadnikami i osiedlami? Co z pół milionem, albo i więcej, Izraelczyków, którzy rozbudowują swój Izrael za murem? Co z drogami „tylko dla Izraelczyków”, wodą, Doliną Jordanu, Hebronem? Nie mówimy o kilku tysiącach osadników ewakuowanych z Gazy, tylko pół milionie ludzi. Plus terytorium poszatkowanym jak kapusta przed kiszeniem. Po ich poszatkowaniu na Zachodnim Brzegu zostają kawałki palestyńskie, które nie bardzo kleją się z resztą. Co ze statusem Wschodniej Jerozolimy? No bo czyja ona w końcu jest? Czy da się podzielić Wzgórze Świątynne? Co ze Wschodnią Jerozolimą, gdzie jak grzyby po deszczu wyrastają osiedla? Czy ktoś ma pomysł, jak podzielić choćby maleńką Szymon ha-Cadyk?

Co z tym wszystkim, skoro ostatnie wielomiesięczne, a już w ogóle wieloletnie negocjacje pokojowe na nic się nie zdały, posypały się jak domek z kart, bo wyjęcie dowolnego kawałka zawalało całą konstrukcję? Wiara w dopracowanie szczegółów wymaga dziś wiele optymizmu, i co tu dużo mówić, naiwności. To się nie udało do tej pory i nic nie wskazuje, żeby miało się powieść.

Fot.  Bruno, Flickr 2.0. by SA

Fot. Bruno, Flickr 2.0. by SA

2. „Plan Marshalla” dla Gazy. Jakieś dwa miliony obywateli w Gazie dziś żyją w poczuciu braku alternatywy. Hamas jest ich jedynym punktem: odniesienia, opieki socjalnej i bezpieczeństwa militarnego. Stłamszeni na tym skrawku ziemi, bez perspektyw, mieszkańcy Gazy, którym wali się dom, którzy od izraelskiego ostrzału tracą głównego żywiciela rodziny albo całą rodzinę – nie mają najmniejszego powodu, by ufać Izraelczykom. O wyższych uczuciach tym bardziej zapomnijmy. To ludzie, którzy mają przed sobą perspektywę dokładnie tak samo beznadziejnego życia. Lub coraz bardziej beznadziejnego.

Śmierć już w tych warunkach nie ma wielkich oczu. Już nie ma tak wiele do stracenia. Gorzej już było. Ale czy może być lepiej? Za ich życia? Jeśli wyobrazimy sobie taki utopijny scenariusz, że do Gazy płynie strumień pieniędzy (20-30 mld euro), że płyną inwestycje (nie pytajmy, kto miałby inwestować w to tak dysfunkcyjne niby-państwo. Przecież nie Izrael, bo na to na pewno nie zgodzą się Izraelczycy, którzy sami borykają się z kłopotami. Bo mieszkania za drogie? Bo życie za drogie? Bo pracy nie ma? I teraz mają płacić, żeby Palestyńczykom w Gazie żyło się lepiej? Kraje Zatoki Perskiej? Oni wolą inwestować w London City. Brzmi to dość niezwykle, ale scenariusz „planu Marshala” nie jest bezpodstawny.

W połowie lipca izraelska prasa pisała o planie Mofaza, byłego ministra obrony, który z grubsza zakłada wpompowanie do Gazy właśnie 50 mld dolarów i postawienie tego skrawka na nogi – inwestycje w ochronę zdrowia, zasiłki, edukację, mechanizmy prozatrudnieniowe. Na to miałyby złożyć się rząd w Ramallah, Egipt, Jordania, Arabia Saudyjska, Emiraty i inne kraje arabskie. Kluczową rolę miałyby odegrać w tym układzie Stany Zjednoczone, gwarant umowy.

W tej kalkulacji ci, którym żyje się lepiej, nie głosują już na wstrętny Hamas, tylko na bardziej cywilizowany Fatah. I wszyscy są zadowoleni. Tylko jak to osiągnąć? Poza wyłożeniem tych miliardów w jakiejkolwiek walucie? Dać Hamasowi? Niemożliwe. Rozkradną jak Fatah na Zachodnim Brzegu, dokąd popłynęły miliony z całego świata, albo przeznaczą na zakup jeszcze więcej broni. Po co to komu? Jak to ma się udać? Główny punkt planu Mofaza zakłada demilitaryzację Gazy. Tylko co to w praktyce oznacza? Przecież na grzeczne wezwanie do oddania broni Hamas nie zdeponuje rakiet. To jakby prosić wilka, żeby wziął pilnik i spiłował sobie kły, bo taki groźny i dzieci się go boją. Kto miałby piłować wilkowi te kły? Izraelskie wojsko? Ponowna okupacja Gazy? Dodatkowe ofiary, liczone już nie w dziesiątkach, ale może setkach żołnierzy? Siły międzynarodowe? To nie udało się w Libanie, po drugiej wojnie libańskiej, kiedy na mocy rezolucji 1701 miało dojść m.in. do rozbrojenia Hezbollahu i demilitaryzacji kawałka Libanu na południe od rzeki Litani, wzmocnienia sił UNIFIL. Nic z tego nie wyszło. Dlaczego miałoby wyjść teraz?

Pojazd opancerzony przy granicy ze Strefą Gazy. IDF, Flickr 2.0. by SA

Pojazd opancerzony przy granicy ze Strefą Gazy. IDF, Flickr 2.0. by SA

3. Status quo. To byłaby zwykła powtórka z historii. Kupienie chwili spokoju, zanim Hamas nie odbuduje swoich arsenałów i nie znajdzie innego sposobu, by atakować Izrael. Miasteczko tunelowe już raczej nie wchodzi w grę. Izrael podobno pracuje nad systemem mającym ostrzegać o budowie podziemnych korytarzy. Wymyślili Żelazną Kopułę, to pewnie i teraz coś wymyślą. Dla Izraela zapewnienie bezpieczeństwa lub poczucia bezpieczeństwa to dziś kluczowa sprawa. Temu podporządkowana jest retoryka, temu podporządkowane są też negocjacje.

Na stole negocjacyjnym dziś leżą punkty dotyczące przede wszystkim złagodzenia restrykcji dotyczących ruchu do i z Gazy. Bliskie uzgodnienia jest podwojenie liczby ciężarówek przejeżdżających przez przejście Kerem Szalom i ułatwienie przepływu 5 tys. Palestyńczyków przez przejście Erez – ułatwienie dla sprowadzania materiałów budowlanych, ale przebiegającego pod ścisłą kontrolą. Może będzie zgoda na otwarcie przejścia Beit Hanoun (ale z ograniczeniem do 5 tys. osób miesięcznie). Może będzie redukcja strefy buforowej z 500 do 100 metrów (ale nie zostanie zniesione, czego domagali się Palestyńczycy), może uda się odbudować infrastrukturę.

Może będzie wymiana więźniów i ciał zabitych. Może będzie rozszerzenie stref połowów z 3 do 6 mil morskich (Palestyńczycy chcieli do 12 mil). Na razie nie ma mowy o budowie portu, lotniska, otwarciu przejścia w Rafah (Izrael twierdzi, że to sprawa Egiptu). Jak bumerang wraca demilitaryzacja Gazy, której domaga się Izrael, a na którą oczywiście nie ma zgody Hamasu. No i co będzie? Wszystko wskazuje, że z grubsza tak samo.

PS Zainteresowanych zapraszam do wysłuchania poświęconej tej tematyce audycji „Debata”, w której będę brać dziś udział – g. 17.20, radiowa Jedynka.