Niepiękne kłamstwa

Chciałabym wierzyć, że atak na chrześcijańskie miasteczko Maalula przez najprawdopodobniej bojowników Frontu Al Nusra w dniu, w którym komisja spraw zagranicznych amerykańskiego Senatu poparła plan uderzenia na Syrię, to przypadek. Chciałabym, ale nie wierzę. Tyle, że w przypadku tej wojny naprawdę trudno komukolwiek w cokolwiek uwierzyć.

Agencje piszą, że atak nastąpił kilka godzin przed głosowaniem w senackiej komisji. Najpierw samobójca-zamachowiec dokonał zamachu bombowego przy posterunku kontrolnym na wjeździe do miasteczka, potem rebelianci zajęli jeden z najwyższych budynków i ostrzelali miasteczko – to wynika z relacji zakonnicy, cytowanej przez Associated Press, a potem wszystkie inne media. Jeśli to rzeczywiście Al Nusra, to dlaczego robią to teraz? Czy głosowanie w USA jest wystarczającym powodem? Jeśli tak, to po co miałyby to robić? Jeśli walczą z Asadem, to głosowanie powinno być im na rękę, bo amerykańskie bomby mają przecież osłabić reżim obecnego prezydenta? A może chodzi raczej o to, że Władimir Putin oskarżył Amerykę, a dokładnie Johna Kerry’ego o „piękne kłamstwa”, czyli twierdzenie, że w Syrii nie ma Al Kaidy? Czy chodziło o pokazanie, że jednak jest? Problem w tym, że Kerry wcale tak nie powiedział. Powiedział za to: po pierwsze – nie prawdą jest, że większość opozycji to ekstremiści. Po drugie, że grupy radykalne stanowią 15-25 proc. rebeliantów. I kto tu pięknie kłamie?

Nie trzeba grubego szkła powiększającego, by przejrzeć, o co tu chodzi. Od kilku dni w mediach widzimy układającą się w ciąg skojarzeń retorykę: opozycja w Syrii to Al Kaida, którą zwalcza Asad (czyli oni źli, on dobry) – interwencja, czyli uderzenie w siły Asada, to wzmocnienie opozycji, czyli Al-Kaidy – to wersja Putina. Jednak Amerykanie są świadomi zagrożenia, jakie niosą za sobą bojownicy spod znaku Al-Kaidy, przecież sami wpisali ich na listy organizacji terrorystycznych.

To, że w Syrii są islamscy ekstremiści dla nikogo nie jest zaskoczeniem. Być może szacunki Johna Kerry’ego co do ich liczebności są nawet zbyt optymistyczne, niewykluczone że jest ich jeszcze więcej. Prawdą jest, że jednym z motywów zaciągu do tych grup do niedawna było to, że mieli więcej pieniędzy albo zamożniejszych sponsorów, a tym samym lepsze uzbrojenie niż rebelianci z Wolnej Armii. Prawdą jest, że to do nich prowadzą tropy za zamachy bombowe, które co i rusz targają Syrią. Prawdą jest, że w wielu miejscach ludzie mają ich dość nie mniej niż samej wojny (w Rakka na północy kraju wychodziły przeciwko nim demonstracje). Prawdą jest, że ich wrogiem nie jest już tylko Asad, ale każdy kto nie jest z nimi.

Maalula w czasach spokoju. Fot. Heretiq, Flickr CC by 3.0.

 

A teraz jeszcze Maalula… Atak w takim miejscu to dziecinnie proste – miasteczko jest dosłownie przyklejone do pobliskich skał, ma się wrażenie, że domy jakby rosły jeden na drugim. Z drugiej strony to ważne miejsce pielgrzymkowe, bo do tego miejsca prowadzi legenda o św. Tekli, według której miała się ona tu schronić przed oddziałami wojskowymi próbującymi siłą nakłonić ją do porzucenia wiary chrześcijańskiej. Tu jest słynna grota Tekli, majestatyczny wąwóz (według legendy ściany skalne miały rozstąpić się przed uciekającą Teklą), jest klasztor (z , ołtarzem z czasów przedchrześcijańskich, a także z polskim akcentem – tu w czasie wojny był gen. Anders, a na ścianach wiszą podarowane przez niego ikony), tu też mówi się wciąż w biblijnym aramejskim.

Kiedy kilka lat temu byłam w Maaluli było tam spokojnie, nieco sennie, bo czas jakby się zatrzymał. Skromne domy z płaskimi dachami, tylko poukładane jakby z klocków. Ot, takie urocze miasteczko, które ma to „coś”, ale nie ma znaczenia militarnego. Maalula to żaden punkt strategiczny, w pobliżu nie ma żadnych celów militarnych. Atak miał przestraszyć chrześcijan, na razie. A w perspektywie wygonić z Syrii? Skoro pod ich adresem padają oskarżenia, że nie przyłączyli się masowo do rebelii, to znaczy, że są popierają Asada, czyli są wrogami. Wielokrotnie rozmawiałam z syryjskimi chrześcijanami i największą ironią jest to, że o ile przed wojną wszyscy byli w opozycji do Asada (najczęściej w nielegalnych partiach), to dziś wolą „bestię”, jak o nim mówią, którą znają i wiedzą, że pod jego rządami nikt ich nie skrzywdzi tylko dlatego, że są chrześcijanami niż ekstremistów z szariatem na sztandarach. Tyle, że sprawy zaszły tak daleko, że o spokojnej Syrii sprzed wojny już nie ma mowy.

A takich podobnych chrześcijańskich miasteczek jak Maalula w Syrii jest więcej. Przypadków napaści na chrześcijan też. Ostatnio tylko najgłośniejsze: zamach w dzielnicy Bab Touma w Damaszku przed kilkoma miesiącami, porwania księży – ostatnio najgłośniejsze to porwanie i według niektórych źródeł morderstwo włoskiego jezuity Paolo Dall’Oglio. Mieli to zrobić bojownicy powiązanego z Al-Kaidą Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie w Rakka na północy Syrii. Na razie to incydenty, nie można mówić o wojnie przeciw chrześcijanom – choć wojna dotyka ich tak samo mocno, jak innych.

Nie chcę powiedzieć – jeszcze nie można. Obym nigdy nie musiała tego powiedzieć.