Gra w kolory

W Izraelu w poniedziałek wielka próba. Syreny o 12.30 wypędzają wszystkich ze szkół i miejsc pracy. Trzeba jak najszybciej dotrzeć do schronu i zostać tam 10 minut. O 19.05 powtórka – kiedy większość jest już w domach. Trzeba sprawdzić też drogę dom-schron. Z ćwiczeń zwolniono mieszkańców z terenów leżących w pobliżu z granicą ze Strefą Gazy, bo przekonali władze, że i tak są wystarczająco straumatyzowani, a kolejne syreny są ponad ich siły.

Kilka tygodni temu byłam w takim miejscu i nie dziwię się, dlaczego jego mieszkańcy nie chcą ćwiczyć. W przypadku Sderot syreny to właściwie codzienność, a nie ćwiczenia „na wypadek”. Wystarczy wspiąć się na niewielką górkę na obrzeżach miasta, o taką, po jakiej, jeśli byłby śnieg zjeżdżałyby dzieci na sankach i popatrzeć na zasieki oddalone nie więcej niż kilkaset metrów. Za nimi jest już Gaza. Naprawdę niedaleko. Najbliższe miasto to Beit Hanoun, zaledwie sześć kilometrów od Sderot. Wystarczająco blisko, by nie być pewnym, kiedy na głowę spadnie Kassam. Na tutejszym posterunku mają całą kolekcję, pokrzywione, zardzewiałe, groźne. Jest nawet pierwsza rakieta, która spadła na miasto. Po kolorze wiadomo, kto ją odpalił, czy Hamas (bo ci znaczą je zieloną farbą), czy Al Kaida (czarna), Męczenników Brygad Al Aksa (żółta z arabskimi napisami), Brygady Al Quds (czerwona lub żółta). Teraz produkują nawet takie, które mogą przelecieć ponad 10 km. Oczywiście na oślep, byle w kierunku, bo przecież to domowa produkcja…

Rakieta to może za dużo powiedziane, kawałek rury kanalizacyjnej wypełnionej czym się da. Kawałek czegokolwiek wypełnionego czymkolwiek. Nie chodzi tylko o to, by zrobić krzywdę, ale też, by przestraszyć (od drugiej intifady w Sderot zginęło jednak 13 osób, ten strach jest realny).

A w Sderot się boją. Mieszkańcy miasta mówią, że ponad połowa z nich jest pod opieką psychologa. Wszystko im jedno, jakiego koloru jest rakieta, która właśnie nadlatuje.  W czasie wzmożonych ataków nawet starsze dzieci zaczynają moczyć się w nocy… Zresztą i one od wczesnego dzieciństwa wiedzą, co robić po usłyszeniu „Cewa Adom”. „Kolor czerwony” to automatyczny komunikat nadawany w czasie, gdy spadają rakiety. Na wejście do najbliższego schronu jest tylko 15 sekund. A one są na każdym kroku. Na szkolnym boisku. Na ulicy. W każdym domu jest też specjalnie wzmocniony tzw. pokój bezpieczeństwa. Na placu zabaw piękne, kolorowe robale, cudowne tunele, zakamarki. Niby zabawki. To też schrony. Nie wystarczy wejść do środka, trzeba dojść do zaznaczonej na pomarańczowo linii, bo dopiero od tego miejsca schron chroni.

Kilka lat temu syreny wyły nawet kilka razy dziennie, teraz jest spokojniej – bo też i w Gazie coraz mniej możliwości budowania Kassamów (rury kanalizacyjne, nie tylko metalowe, ale też plastikowe są na wagę złota, są zresztą objęte embargiem. Docierają tu tylko te ze szmuglu przez tunele, ale gdy tylko Egipt przykręca śruby, ceny towarów zakazanych szybują w górę).

No i w Gazie życie też jest coraz bardziej nieznośne. Gdyby nie pomoc z zewnątrz, byłaby to totalna klęska humanitarna. Kilka wymownych liczb: ponad 80 proc. ludności Gazy korzysta z pomocy charytatywnej. 85 proc. szkół prowadzi system zmianowy. 90 proc. wody nie nadaje się do picia. 35 proc. ziemi uprawnej jest niedostępne dla Palestyńczyków, a także 85 proc. łowisk. Wprawdzie kilka dni temu Izrael zgodził się na ponowne powiększenie terytorium połowów do sześciu mil morskich (w marcu ograniczono je do trzech), ale to wciąż kropla w morzu potrzeb. Ruch graniczny między Gazą a Izraelem niemal zamarł (w stosunku do 2000 r. gdy granicę dziennie przekraczało 26 tys. osób, obecnie to zaledwie 200 osób). Nieznośność wzmagają też niezacerowane jeszcze zniszczenia po listopadowej operacji ze strony Izraela, która przyniosła śmierć ponad 140 0sobom w Gazie i sześciu w Izraelu.

Nieznośności po obu stronach zasieków nie ma końca.