Nazaret minus Jezus

Pierwsze skojarzenie z hasłem „Nazaret”? To oczywiste: „Jezus”. A gdybyśmy na chwilę o nim zapomnieli?

Wiem, w takim mieście jak Nazaret o Jezusie zapomnieć niezwykle trudno. Na każdym kroku przypominają o tym kolejne kościoły pod wezwaniami – tu Maryja czerpała wodę ze studni i plotkowała z koleżankami, tu doszło do zwiastowania, tu Józef miał swój warsztat stolarski, a tu kamień, na którym Jezus spożywał kolację z apostołami po zmartwychwstaniu…

To po to przyjeżdżają tu chrześcijanie z całego świata, co jest tak samo zrozumiałe jak to, że celem pielgrzymek Żydów jest Ściana Płaczu, a muzułmanów Mekka. Rozumiem więc, dlaczego od rana do wieczora na tzw. Trasie Pielgrzymów zjawia mnóstwo ludzi. Po to tu są – żeby dotknąć, zobaczyć, poczuć. Poza Maryją, Józefem, Maryją niewiele więcej ich interesuje.Pierwsze, co uderza na Starym Mieście, to przygnębiająca cisza. Zamknięte na głucho sklepy i stragany. Tak jak w Hebronie. Można się tylko domyślać, że tu kiedyś sprzedawano warzywa, tu przyprawy, a tu biżuterię… Może jesteś za późno i sklepikarze pozamykali już swoje królestwa? Może wrócisz rano i znowu je otworzą? Nie, nie otworzą. Nocą na Starym Mieście lepiej nie zapuszczać się daleko w głąb. Stojący na rogu 10-, 11-letni chłopcy, którzy dzielą się jednym papierosem, nie są groźni, ale lepiej dmuchać na zimne. Stare Miasto przez lata było w rękach dilerów narkotyków i wszelkich szumowin spod każdej gwiazdy. Dziś walczy o odzyskanie dawnej świetności i reputacji, ale nie jest to łatwe.

Handlarze narkotyków nie zniknęli ze starówki, dla przyjezdnych są niegroźni, ale dla rozwoju lokalnych biznesów – jak najbardziej. Jak prowadzić warsztat, sklepik z biżuterią, zwykły straganik, kiedy dosłownie metr od ciebie stoi diler?

Jak do tego doszło? Jak to się stało, że miasto Jezusa, Maryi i Józefa nie może podnieść się z takiego upadku? Nazaret jest niezwykle ciekawym miejscem. Kolejną pigułką Bliskiego Wschodu w miniaturze. Od zarania żydowskie, potem chrześcijańskie, muzułmańskie, krzyżowcy, znowu muzułmanie – wszystko ze wszystkim. Miasto wielokrotnie przechodziło z rąk do rąk. W czasie wojny o niepodległość zostało podbite przez Żydów i ostatecznie znalazło się w Izraelu.

I od tego momentu zaczyna się współczesna historia miasta. Nazaret – mimo że po 1948 r. wielu arabskich mieszkańców miasta wyjechało – pozostał arabski. Większość stanowią muzułmanie (ok. 65 proc.), ale reszta to arabscy chrześcijanie. Dla Izraela przez lata Nazaret był bólem głowy. Nie inwestowano w jego rozwój, przeciwnie w latach 50., dla przywrócenia równowagi etnicznej na obrzeżach Nazaretu założono miasto Nazaret Illit – to ostatecznie dobiło Nazaret. Żydowski biznes całkowicie przeniósł się do nowego miasta, Nazaret pozostał wyłącznie arabski, popadając w coraz większą ruinę.

Dopiero w połowie lat 90. podjęto decyzję o próbie przywrócenia miastu świetności – zbliżał się rok 2000. Powstał projekt Nazaret 2000. Do miasta miał zawitać „nasz” papież. Wszystko miało być zapięte na ostatni guzik. Zaczęto renowację Starego Miasta – ale okazało się to przedsięwzięciem niezwykle trudnym – buldożery i koparki klinowały się na dobre w ciasnych zaułkach. Kilka budynków się zawaliło… Trwało to wszystko dłużej, niż zakładano. Biznesy i sklepiki, który miały wejść w nowe milenium z nadzieją, szybko się znowu pozamykały. Nadzieje umarły.

Dziś można znaleźć zaledwie kilka straganów, maluteńkie dziuple z fatajerami czy falafelem, kilka sklepów ze sprzętem gospodarstwa domowego, przyprawami, kilka warsztatów stolarskich – nieco więcej straganów można znaleźć w okolicach Białego Meczetu i Bazyliki Zwiastowania. Może jednak nie wszystkie nadzieje umarły? Chcę w to wierzyć. Pozytywnym przykładem na to, że wszystko – absolutnie wszystko! – jest możliwe, jest przepiękny arabski dom w samym sercu Starego Miasta. Zbudowano go w 1840 r. – tak jak wtedy budowano – po otomańsku. Marmury, drzewo cedrowe, kamień. W przepięknym salonie wysoki na kilka metrów sufit pokrywa niezwykłe malowidło (dzieło libańskiego artysty powstało przy pomocy niemałej ilości araku) – na nim dwa anioły – już wiemy, że jesteśmy w chrześcijańskim domu. W muzułmańskim nie ujrzelibyśmy malowanych postaci. Cedrowe okna, niezliczone arabskie stoliki do kawy, wygodne kanapy, piękne stare meble – salon mieści się na pierwszym piętrze domu, drzwi wychodzą na dziedziniec ze schodami i do reszty domu – to jakby dwa lub trzy domy w jednym – zbudowane wokół niewielkiego kwadratowego dziedzińca, wysokie na kilka pięter. Z salonu na pierwszym piętrze można wejść do dwóch pokoi – na każdym cudowne malowidła na sufitach – oraz do niewielkiej, ale wygodnie urządzonej kuchni.

Jest ramadan, wieczorny zaśpiew z Białego Meczetu odbija się w ścianach dziedzińca. Przypomnę: jesteś w chrześcijańskim domu, w arabskim mieście, trwa muzułmański święty miesiąc. I nie możesz pozbyć się myśli, że ten dom istnieje i możesz w nim być tylko dlatego, że przed 12 laty uratował go jeden szalony Żyd, któremu – na przekór wszystkiemu – zaufała jedna arabska kobieta!

Tą dzielną arabską kobietą była matka Suraidy. Był rok 2005. Dom od 1989 r. stał zamknięty na cztery spusty (czekając przez dwie intifady na lepsze czasy). 9 lat wcześniej dziadek Suraidy Fauzi Azar zginął w pożarze, broniąc swojego dobytku. Rodzina Azarów po śmierci żony Fauziego nie wiedziała, co zrobić z domem. Wymagał pilnego remontu, który pochłonąłby miliony szekli – właściwie po co go remontować, skoro wokół dilerzy i najgorszy sort?

Maoz poznał najpierw Suraidę, która dała mu numer telefonu do matki. Kiedy zadzwonił z propozycją spotkania, nie była szczęśliwa: – Mama ma jednak głowę do interesów i postanowiła się z nim spotkać – opowiada Suraida. Kiedy przedstawił jej plan na otworzenie hotelu, nie mogła uwierzyć, że Żyd chce z nią, chrześcijańską Arabką, robić interesy, w dodatku w miejscu opanowanym przez dilerów narkotyków: – Kto cię przysłał? Mosad? CIA? – Suraida ze śmiechem wspomina pierwszą rozmowę matki z Maozem. Suraida mówi, że jest Palestynką. Niemalże cała jej rodzina w 1948 r. wyjechała do Syrii, został tylko dziadek. To ważny moment dla całej rodziny. Został tu, gdzie jego dom.

Matka Suaridy ma nie tylko głowę do interesów – wiedziała, że bez pomocy z zewnątrz dom nie przetrwa. Ostatecznie dom nie został sprzedany, nie zmieniono też nazwy (Fauzi Azar) – nawet jeśli lokalne gazety obwieściły, że Azarowie sprzedali dom Żydowi. Przez lata przybywały kolejne pokoje, w których na podróżnych czekają wygodne, czyste łóżko, ciepły prysznic i świetne arabskie śniadanie. Hostel działa na przekór sytuacji wokół – mimo zamkniętych drzwi, mimo upadających biznesów. Jest sercem miasta, które nie zamierza przestać bić.