Ja, żydówka, czyli muzułmanka

„Wychowywano mnie jako katoliczkę, przystąpiłam do Kościoła episkopalnego, a później dowiedziałam się, że pochodzę z żydowskiej rodziny. Jestem gotowa zarejestrować się jako muzułmanka na znak solidarności” – napisała wczoraj na Twitterze była sekretarz stanu Madeleine Albright. W świecie, w którym tacy ludzie jak Donald Trump budzą najgroźniejsze demony, to właśnie solidarność jest najskuteczniejszą bronią w walce z nimi.

W ciągu kilkunastu godzin wpis polubiło 61 tys. osób, 27 tys. razy podano go dalej. Gest Albright jest odpowiedzią na plany prezydenta Trumpa wobec muzułmanów. Przypomnijmy: chodzi o wstrzymanie wiz dla imigrantów z takich państw jak Syria, Libia, Irak, Iran, Somalia, Sudan i Jemen. W pierwszych dniach po objęciu urzędu nowy prezydent powtórzył również propozycję z kampanii wyborczej, by rejestrować wszystkich muzułmanów w USA.

Madeleine Albright nie jest jedyną osobą, która wyraziła gotowość zarejestrowania się jako wyznawczyni islamu. Podobny gest zapowiedziała aktorka Mayim Bialik, spokrewniona z jednym z najważniejszych żydowskich poetów Chajimem Bialikiem. Bialik dodała również, że „jeśli rejestrujemy ludzi, których uważamy za zagrożenie, rejestrujmy też białych mężczyzn, ponieważ większość seryjnych morderców i masowych strzelców to biali mężczyźni”.


Deklaracje Albright i Bialik są czymś więcej. Chodzi również o obronę tego, co dało podwaliny całej Ameryce: „Na Statui Wolności nie ma drobnego druku. Ameryka musi pozostać otwartą na ludzi wszelkiej wiary i pochodzenia” – pisze Albright. Brzmi jak oczywista oczywistość, ale w sytuacji gdy Donaldowi Trumpowi wystarczył ledwie tydzień, by wywrócić do góry nogami to, co zostawił Obama, może nie jest stratą czasu przypominanie o takich oczywistościach?

Solidarność, na którą powołują się Albright i Bialik, jest najskuteczniejszą bronią w walce z takimi jak Trump. Islamofobia, ksenofobia i inne fobie na sztandarach nacjonalistów nie są przecież wyłącznie domeną dzisiejszej Ameryki. W Europie średnio wyszły nam ćwiczenia z solidarności, o Polsce nie wspominając.

Jedyna nadzieja w tych, którzy nie boją się słowa na „s”. I wierzą w proste gesty – jak wypad na obiad do baru z kebabem, jak pójście choćby kilka kilometrów w marszu do Aleppo albo zapalenie dziś wieczorem świecy w oknie na znak solidarności z ofiarami Holocaustu. Są takie momenty, kiedy wszyscy stajemy się Charlie, muzułmanami, żydami, chrześcijanami, homoseksualistami, kobietami, mężczyznami, każdym, z kim trzeba stanąć ramię w ramię, by pokazać, że nie jest sam.