Bilet do piekła

Australia miała być dla nich rajem, stała się piekłem.

Tysiące Syryjczyków, Afgańczyków, Persów, Irakijczyków i uchodźców z innych zapalnych miejsc na świecie próbują dotrzeć do – ich zdaniem – bezpieczniejszego świata. Wszelkimi możliwymi sposobami. Jeśli nie można pociągiem, trzeba piechotą, co na własne oczy obserwowaliśmy na europejskich szlakach.

Jednak wciąż najpopularniejszym i najbardziej niebezpiecznym sposobem dotarcia do „raju” są łodzie, pontony, często przeładowane, bo przecież chodzi o sprzedanie jak najwięcej biletów w jedną stronę. Dla tysięcy podróż kończy się tragicznie, co chwila słyszymy o zatonięciu kolejnych łodzi, którym nie udaje się dobić do bezpiecznego brzegu.

Australia ma własny sposób na przeciwdziałanie zatonięciom ludzi na morzu. Jest nim zobrzydzanie ich kraju najbardziej, jak to możliwe. Tak by już nikt nie myślał, że Australia to wspaniały kraj, pełen możliwości, kangurów, misiów koala i szeroko uśmiechniętych surferów na tle zachodzącego słońca nad Sydney czy Melbourne. Ale również kraju wielokulturowego i wieloetnicznego, zbudowanego właśnie na wielu pokoleniach imigrantów.

Kangury nie są jednak dla każdego.

Australia ma jasny przekaz wobec każdego próbującego szukać w tym kraju azylu: żaden nielegalny imigrant (dla Australii to osoba nieposiadająca ważnej wizy) nie otrzyma pozwolenia osiedlenia się tutaj. Bez wyjątku. Oficjalna polityka opiera się tu na zasadzie „zatrzymać łodzie” – ma to, zdaniem władz, chronić przed utratą życia tych, którzy decydują się wsiąść na pokład łodzi.

Eva rzuca mocne oskarżenie wobec władz swojego kraju – przesłanie jej filmu jest jasne: ochrona życia uchodźców to jedynie pretekst, by de facto zniszczyć je, by odstraszyć potencjalnych naśladowców.

Uchodźcy, imigranci, osoby szukające schronienia w Australii są od razu transportowane do ośrodków na oddalonych o tysiące kilometrów od jej wybrzeży wyspach Manus i Nauru. Na Manus trafiają mężczyźni, na podupadłą Nauru również rodziny, w tym maleńkie dzieci.

Evie Orner, która przedstawiła historię obu obozów w świetnym dokumencie „Szukając schronienia” (wyświetlany również podczas WFF), udało się pokazać, co dzieje się i działo w obozach. 30-40 proc. materiału wykorzystanego w filmie to nagrania z ukrytej kamery (media mają zakaz wstępu na teren obozów), kolejną ważną część stanowią rozmowy z byłymi strażnikami i opiekunami obu ośrodków, a także publiczne wypowiedzi polityków (żaden oprócz jednego, o czym dalej, nie zgodził się na wypowiedź specjalnie dla filmu).

Opiekunowie i strażnicy opowiadają o dramatycznej sytuacji, w jakiej znaleźli się uchodźcy – zamknięci w ośrodku otoczonym wysokim płotem, często w przeładowanych namiotach lub blaszanych barakach, w których panują straszne warunki sanitarne, pilnowani przez wielu strażników, bez nadziei na polepszenie swojego losu, tkwiący tam ponad rok lub nawet dłużej. Jedna z opiekunek opowiada o szkoleniu, jakie zorganizowano dla pracowników: z obsługi specjalnych rodzajów noży, służących do odcinania wisielców. Samookaleczenia są na porządku dziennym, podobnie jak przemoc – na Nauru również wykorzystywanie seksualne dzieci i gwałty. Ofiary są nakłaniane do niezgłaszania podobnych spraw policji, strażnicy podejrzewani o przemoc są natychmiast odsyłani do Australii, włos z głowy im nie spada.

Z kolei od 2015 r. obowiązuje prawo zakazujące pracownikom rządowym ujawniania informacji na temat tego, co dzieje się na obu wyspach. Za złamanie przepisów grozi dwa lata więzienia.

Dla Evy zatrzaskiwanie drzwi przed uchodźcami dziś jest niedalekie od tego, co w czasach II wojny światowej przydarzyło się Żydom, którzy również nie mogli znaleźć bezpiecznego schronienia poza krajami, w których byli prześladowani. Troje z czworga dziadków Evy zginęło w Holocauście, jej babcię zagazowano w komorze gazowej w Treblince.

Jej osobista historia dodaje filmowi autentyczności, Evę interesuje również to, dlaczego kraj, który od II wojny światowej do 1990 r. przyjął ponad pół miliona imigrantów z całego świata, teraz zatrzaskuje drzwi przed kolejnymi potrzebującymi. Dla Evy to zawstydzające, ona sama powtarza słowa jednej ze strażniczek – wstydzi się, że jest Australijką.

Eva zderza realia ludzi, którzy znaleźli się w obozie, z tymi, którzy utknęli np. w Indonezji (to stąd najczęściej decydują się na wyprawę w kierunku Australii) i nie bardzo mają możliwość ruchu – nie mogą ani wrócić do swojego kraju, ani wyruszyć w drogę do Australii, ale próbuje także znaleźć odpowiedź na pytanie, czy to jedyny sposób, w jaki Australia może przeciwdziałać utonięciom? Czy zamykanie tysięcy uchodźców na oddalonych od Australii wyspach to jedyny sposób, by „chronić ich życie”.

Niezwykle mocno w tym kontekście brzmi wypowiedź byłego premiera Australii Malcolma Frasera, który w latach 70. przyjął 70 tys. Wietnamczyków – ludzie ci w większości byli transportowani do tego kraju samolotami. Można więc sprawić, by docierali na miejsce bez narażania swojego życia, zdaje się mówić Eva.

Uchodźcy – osoby, które musiały opuścić swój kraj z obawy o prześladowania z powodu rasy, religii, przekonań politycznych lub przynależność do określonej grupy etnicznej czy społecznej – są chronieni prawem międzynarodowym, konkretnie konwencją genewską z 1951 r. (dotyczy ona statusu uchodźcy) i zastąpionym później protokołem nowojorskim z 1967 r. Naczelną zasadą jest, że osoba, która obawia się prześladowań, podlega ochronie i nie wolno jej odesłać do kraju, w którym by jej one groziły.

Australia jest sygnatariuszem tej konwencji.

Film Orner (wkrótce będzie pokazywany również w telewizji Polsce) nie jest pomysłem na romantyczny wieczór z popcornem, po jego obejrzeniu nie mamy się poczuć lepiej, ale ma zmusić nas do myślenia, czy rzeczywiście polityka „zatrzymać łodzie” i cena, jaką muszą za nią płacić tysiące, jest właściwa.