Zamiast medali

Zamiast walki wojna, zamiast medali gesty, zamiast sportu polityka. Smutne igrzyska.

Libańscy sportowcy nie wpuszczają izraelskich do autobusu, którym mają jechać na ceremonię otwarcia igrzysk w Rio. Tłumaczą potem, że „Izraelczycy szukali kłopotów”. Szef libańskiej delegacji staje się bohaterem narodowym w Libanie.

Saudyjska judoka Joud Fahmy oddaje walkę z zawodniczką z Mauritiusa. Oficjalnym powodem jest kontuzja ręki i nogi. Nieoficjalnie wszyscy mówią, że chodzi o to, by nie spotkać się w kolejnej rundzie z Gili Cohen. Gili jest Izraelką.

Egipski judoka Islam El Shehaby po przegranej walce z Orenem Sasssonem z Izraela odmawia podania ręki zwycięzcy. Ukłon jest nieodłącznym elementem tej dyscypliny, zarówno na początku, jak i po zakończeniu walki – Shehaby nie mógł z tego zrezygnować. Podanie ręki jest zwyczajowym gestem, ale praktycznie nie zdarza się, by go zabrakło.

Shehaby za swoje zachowanie został wybuczany przez kibiców na trybunach, ale u siebie w kraju może mieć większy problem. Już dziś w komentarzach pod tekstem na ten temat w arabskiej prasie ścierają się dwie opcje – Islam w ogóle nie powinien był stawać do walki, nie mając pewności, że może ją wygrać. Albo opinia, że niepodanie ręki jest wystarczającym gestem. Nikt nie pisze, że powinien zachować się normalnie, czyli jak wszyscy po przegranej czy wygranej walce.

Walka na niesportowe gesty jest nieodłącznym elementem imprez sportowych, jeśli chodzi o zawodników z Bliskiego Wschodu (do historii przeszło zachowanie grającego w europejskiej drużynie egipskiego piłkarza, który by uniknąć przybicia „piątki” z przeciwnikami z Tel-Awiw Makabi w jednym meczów kwalifikacji do Ligi Mistrzów, koniecznie musiał zasznurować buty, a w kolejnym zamiast otwartej dłoni zamknął ją w pięść).

W przypadku igrzysk jest jednocześnie zaprzeczeniem głębokiej idei tej imprezy, że sport jest tą płaszczyzną, na której wszelkie spory zawiesza się na kołku – choćby tylko na kilka tygodni. Kiedyś na czas igrzysk zawieszano wojny, dziś nie ma o tym mowy – na świecie toczy się ok. 40 konfliktów zbrojnych i nikomu nie przychodzi do głowy, by przestać strzelać do ludzi lub zrzucać na nich bomby tylko dlatego, że gdzieś dalej toczy się walka o medale.

Sportowcy mogliby nie myśleć o polityce (jak te dwie Koreanki, które sfotografowały się razem, mimo że jedna pochodzi z północy, a druga z południa), ale to się nie udaje. Nie są do tego zachęcani, przeciwnie. Serbski minister sportu wzywa do bojkotu ceremonii dekoracji medalowych, jeśli mieliby w nich uczestniczyć sportowcy z Kosowa. Węgierska telewizja nie zauważa drużyny uchodźców.

Sportowcy z Bliskiego Wschodu też nie mogą/nie potrafią/nie chcą odciąć się od polityki. Izraelski zawodnik nie jest przeciwnikiem, ale wrogiem. Jeśli nie mogą go pokonać, przynajmniej obrażą lub zignorują, wymażą z mapy zawodów. Nawet jeśli nie wrócą do domu z medalem, będą mogli powiedzieć, że nie ugięli się przed wrogiem, nawet najmniejszym gestem. Będą mieli swoje „zwycięstwo”.