Darajja umiera

Od trzech lat jest tu tylko gorzej, miasto umiera. Wczoraj armia rządowa nie wpuściła tu konwoju z pomocą humanitarną, pierwszego, jaki miał tu w ogóle dotrzeć od lat. Darajja to zaledwie puzzel tej wojny, ale zarazem miejsce, które pokazuje, dlaczego jest ona tak skomplikowana.

Darajja to syryjskie Piaseczno, miasto niby oddzielne, ale przedmieścia stolicy, traktowane jak jeden wielki miejski organizm. Przed wojną w Darajja mieszkało jakieś 80 tys. osób, zwyczajne miasteczko, choć jak wiele syryjskich miasteczek z bogatą przeszłością – tu na przykład miał nawrócić się Paweł Apostoł. Do centrum Damaszku jest stąd zaledwie 8-10 km, piechotą można dojść w niecałe dwie godziny, samochodem w kwadrans. Teoretycznie.

W mieście (według szacunków ONZ) wciąż żyje od 4 do 8 tys. ludzi, choć syryjski rząd uważa, że nie ma tam już żadnych cywilów. To nieprawda, na pewno są, choć nie wiemy, ilu dokładnie – są tu na pewno kobiety i dzieci. Miasto od trzech lat jest oblężone, stało się jednym z bastionów rebelii i jednym z najbardziej zniszczonych miejsc w Syrii – 80-90 proc. miasta jest poważnie zniszczone, ludzie mieszkają w piwnicach. Od trzech lat nie ma prądu i wody, systemy kanalizacyjne czy oczyszczania miasta już nie istnieją. Ludzie czerpią wodę wyłącznie z niezabezpieczonych studni, nie nadaje się ona zresztą do picia bez przegotowania, a nie bardzo jest jak ją zagotować. Ludzie wymyślili jakiś sposób pozyskiwania energii ze spalonych plastikowych butelek – co truje powietrze i wywołuje liczne choroby układu oddechowego. Koło w tym przypadku jest naprawdę kwadratowe – ci, którzy piją nieprzegotowaną, skażoną wodę, zapadają na choroby nerek i inne infekcje.

Podobno w mieście, mimo koszmarnych warunków, wciąż działają szkoły, choć od 2012 r. nie dociera tu pomoc z zewnątrz. Dzieci mają kłopoty z oczami i słuchem – to efekt bomb i braku światła. Od dawna nikt nie bawi się na dworze, a nawet bez potrzeby nie wychodzi na zewnątrz.

Dramatycznie brakuje jedzenia – ludzie niby mieli małe poletka, na których uprawiali warzywa, ale większość pól zniszczyły bomby, odbierając resztki szans na przetrwanie.

Szpital? Jest, jeden, polowy, urządzony w jakiejś piwnicy, w którym nie ma prawie żadnego wyposażenia, wszystkie leki nawet jeśli są, ich termin przydatności do użycia wygasł w 2013 r. W mieście jest czterech lekarzy, dentysta i trzy pielęgniarki – na kilka tysięcy ludzi. Dzieci mają kłopoty z zębami, ale nie ma jak ich leczyć, jedynym wyjściem jest wyrwanie zęba. O szczepionkach na jakąkolwiek chorobę można po prostu zapomnieć.

Ludzie, którzy tam mieszkają, potrzebują pomocy natychmiast. Wczoraj do miasta miał dotrzeć pierwszy konwój z pomocą humanitarną ONZ, Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Wszystko było dogadane, ale mimo to się nie udało. Konwój został zawrócony na ostatnim, rządowym checkpoincie, gdzie odmówiono mu – bez podania przyczyn – kontynuowania podróży. Do miasta nie dowieziono podstawowej pomocy medycznej, jedzenia dla dzieci, szczepionek i środków higieny. Od listopada 2012 r., odkąd miasto jest oblężone, nie dotarła tu żadna pomoc. Organizacje międzynarodowe dobijają się o respektowanie podstawowego prawa, jakim jest możliwość dostarczenia pomocy humanitarnej. Grochem o ścianę.

Nie wiem, czy w Darajja może być jeszcze gorzej, pewnie może, bo od ponad trzech lat jest tylko gorzej. Na początku wojny miasto stało się bastionem rebeliantów z Wolnej Syryjskiej Armii, którzy zajęli pozycje na skraju przylegającej do Darajji bazy wojskowej (stąd później startowały rosyjskie samoloty).

W sierpniu 2012 r. po tym, jak załamały się rozmowy o wymianie jeńców, rząd przeprowadził solidny atak – do miasta, przy wsparciu z powietrza, wkroczyło wojsko. Walki trwały cztery dni, piątego dnia w mieście znaleziono ponad 200 ciał, z których potem ok. 80 zostało zidentyfikowanych jako cywile, w tym kobiety, dzieci. Ludzie mówili, że szabiha i żołnierze jeździli po ulicach miasta i zabijali ludzi, że były to zwykłe egzekucje (wcześniej otoczono miasto, by nikomu nie udało się uciec), ale według innych relacji za zabójstwami stoją rebelianci. Dziś mówi się o „masakrze w Darajja”, choć nie wszystkie szczegóły są pewne i potwierdzone.

Robert Fisk był pierwszym dziennikarzem, któremu cztery dni po masakrze udało się wjechać do Darajja. Jego przejmującą relację można przeczytać w „Independent” – wśród różnych głosów jest też i ten, zwykłego kierowcy ciężarówki, który feralnego dnia jechał z żoną i 7-miesięczną córeczką autobusem do sąsiedniego miasta. Widząc strzelaninę, nakazał żonie położyć się na podłodze, jednak nie zdążyła – kula przeszła przez ciało dziecka, a następnie uderzyła kobietę – obie zginęły.

Kolejnym ciosem była wielka bitwa o Darajja na przełomie 2012 i 2013 r., w której w sumie zginęło 7 tys. osób.

Od lata 2013 r. miasto jest kompletnie oblężone. Na miejscu operuje kilkanaście zbrojnych grup, w większości islamskich, w sporej części powiązanych z Al-Kaidą.

Zniszczona Darajja, fot. French Reporter, Twitter

Zniszczona Darajja, fot. French Reporter, Twitter