Syria – studium beznadziei

Obama przegrał Syrię, Putin wygrywa, Asad się trzyma. Tak w skrócie, naprawdę wielkim, można streścić to, co dziś dzieje się w Syrii.

Wczoraj armia Asada odtrąbiła sukces: udało się jej odzyskać kontrolę nad drogą z Damaszku do Aleppo. Przez dwa tygodnie kilka kilometrów drogi należało do Państwa Islamskiego, teraz już nic do nich nie należy. Sukces, choć zależy jak spojrzeć. Przed wojną droga z Aleppo do Damaszku zajmowała jakieś 4-4,5 godziny. Teraz nie ma szans, by ten dystans pokonać szybciej niż w 12 godzin. Co chwila punkt kontrolny, dowody osobiste, bagaże, to wszystko trwa w nieskończoność. Kiedy przed dwoma tygodniami Państwo Islamskie odcięło drogę do Aleppo, mieszkańcy, przyzwyczajeni już do wojny, odczuli to bardzo boleśnie – w mieście dramatycznie zaczęło brakować jedzenia.

"Zabawa" w wojnę  w Aleppo. Fot. Twitter

„Zabawa” w wojnę w Aleppo. Fot. Twitter

Ci, którzy chcą dostać się do Aleppo, uważają, że wygrali los na loterii. Mogą tam w ogóle nie dojechać. To nic, że od dwóch tygodni w mieście nie ma wody ani prądu, ci, którzy muszą tam dojechać, nie troszczą się o takie detale. Przez lata przywykli, jak sobie z tym radzić. Jak nie mazut, to gaz, jak nie gaz, to prąd, jak niczego nie ma, to może sąsiedzi mają cokolwiek. Zwyczajne życie odmierzane litrami oleju i gazu, niezbędnymi do przetrwania kolejnej wojennej zimy.

To „szczęśliwcy”. Ich głównym zmartwieniem jest dotarcie z Aleppo do Homsu czy dalej, do Damaszku. Ci, którzy szczęścia mają mniej, według danych Amnesty International to nawet kilkadziesiąt tysięcy osób, cywile, aresztowani przez wojsko i rozmaite przybudówki lojalne wobec prezydenta, przepadli bez wieści. AI nazywa to zbrodnią przeciwko ludzkości. Ci ludzie gniją w więzieniach bez wieści, ich rodziny nie wiedzą, gdzie są. Wyprzedają ostatnie koszule, by dowiedzieć się, gdzie są ich krewni. Tortury, gwałty, brak dostępu do leków i lekarzy to dzień powszedni tych więźniów.

Lokator pałacu na wzgórzu Quasiun nie zamierza się z niego wyprowadzać. Robi dobrą minę do złej gry. Żona, według rozmaitych mediów, nie wychodzi z roli „Matki Teresy Syryjczyków” czy – jak kto woli – „Róży Pustyni”. Wciąż udziela się charytatywnie, jakby wokół nie szalała wojna, a panowie z Da’esz nie zajęli ponad połowy kraju.

Amerykanie nawet nie udają już, że Syria w jakikolwiek sposób ich obchodzi. Nieszczególnie podobają im się sukcesy Rosjan, tu i tam, ale sami odetchnęli w duchu, że ktoś tę robotę zrobi za nich. Aż żal patrzeć, jak miotają się wokół tzw. umiarkowanej opozycji. Trudno dziś z całą stanowczością powiedzieć, kto nią jest.

Jeszcze do niedawna stratedzy Zachodu starali się przypudrować do tej roli nawet Al-Nusrę. Panowie spod szyldu Al-Kaidy mieli być mniejszym złem, przeciwwagą dla Państwa Islamskiego, zła zdecydowanie większego. Tyle że Al-Nusra nie miała ochoty odgrywać roli pupila Zachodu. Dziś media donoszą o negocjacjach rządu w Berlinie z „bojownikami” tego ugrupowania w sprawie uwolnienia porwanej w Syrii niemieckiej dziennikarki. Żądania są wysokie – ponad 6 mln euro okupu. Kwota jest dlatego tak wysoka, że – jak tłumaczą negocjatorzy Nusry – Niemka jest w 5. miesiącu ciąży, więc okup należy się za dwie osoby, a nie jedną.

Inne „sukcesy” tej „umiarkowanej” opozycji: zabicie 71 jeńców w okolicach Idlib, porwanie księdza z okolic Dżisr, stracenie 10 osób w okolicach Aleppo za nierząd i współpracę z reżimem Asada. Tyle jeśli chodzi o „umiarkowanie”.

Tymczasem, jak się dowiaduję, mieszkańcy Aleppo próbują wrócić do miasta. Wzywają ich tam ważne sprawy: odbiór pensji, emerytury, zapłacenie rachunków za prąd. Dokładnie ten sam, którego nie ma od dwóch tygodni. Czy to w ogóle ma jeszcze jakieś znaczenie?