Pewnego razu w Palmirze

Powiedzą Ci, że to nie jest zwykłe miasto. Że to nie jest tylko miasto. Rzucą eleganckie określenie „Perła Pustyni” i powiedzą, że powali Cię na kolana z powodu swego piękna i historii. Dodadzą, że mieści się tu jedno z najgorszych reżimowych więzień politycznych, ale przecież nie jedziesz na widzenie. Myślisz tylko o jednym – że Palmira to więcej niż miasto, że to historia.

Kiedy staniesz na zakurzonej głównej ulicy w Tadmor, jak mówią o niej Syryjczycy, nie uderzy Cię jej majestatyczne piękno. Ot, zwykła, zakurzona ulica. Kilka lichych hotelików po jednej stronie, restauracja, apteka, sklepy z mydłem i powidłem po drugiej, na rogu „śniadaniownia”, gdzie trudno szukać prawdziwego fatajer z serem albo choćby z za’atarem. Zwykła ulica, zastanawiasz się nawet, czy to naprawdę ta słynna Palmira, bo przecież wygląda jak każde zapyziałe syryjskie miasteczko.

Ale nie dajesz się zwieść. Wiesz, że to przecież nie jest zwykłe zapyziałe miasteczko. I dowody na to muszą się znaleźć. Idziesz więc do „śniadaniowni” za rogiem, choć już pora prawie wieczorna, zaczynają włączać kolorowe szyldy, a w restauracji wrzucili na grilla kurczaka. Czuć na całej ulicy. To może Cię zmylić. Jeśli zjesz go na kolacje, może Cię czekać ciężka noc. Nie martwisz się. Wiesz, że uratują Cię Beduini, którzy zaparzą Ci jakiegoś zielska i po godzinie kurczak będzie jedynie niemiłym wspomnieniem.

Teraz zakurzona ulica zostaje za Tobą. Mijasz budynek miejskiego muzeum i nagle dociera do Ciebie, że to nie jest zwykłe miasteczko. Przed Tobą majaczy małe wzniesienie górujące nad doliną.  Przed nim rzymska droga, kolumnada, zarys ruin. Powietrze jest czerwone od piasku. W końcu miasto leży na środku pustyni. Skręcasz w lewo. Mijasz ogrodzony grubym murem ogród, powiedzmy – coś, co kiedyś mogło być maleńką oazą, dziś rosną tam pomarańcze, palmy. Nie, to nie park, nie rozpędzajmy się. Na pustyni nie ma parków.

„Ogrody Palmiry”, Fot. Jacqueline Poggi, Flickr CC by SA

„Ogrody Palmiry”, Fot. Jacqueline Poggi, Flickr CC by SA

Za ogrodem-oazą rozciąga się trochę płaskiego terenu, obok droga, po której z rzadka przejeżdża jakieś auto albo mały wielbłąd, który zapragnął wolności i odłączył się od stada. Będzie biegł co sił w swych młodych nogach, ale i tak na końcu dogoni go pościg złożony z dwóch pick-upów.

Obok drogi miejscowe dzieciaki grają w piłkę. Biegają po twardym piasku, kamieniach, ani źdźbła trawy. Kopią w kierunku nieistniejących bramek. Jak spojrzysz na to, po czym biegają, złapiesz się za głowę.

Pod nogami masz zwykłe kamienie, śmieci, ale też kawałki czegoś, czego na pewno dotknęła ludzka ręka. Masz wrażenie, że to ktoś celowo skądś odłupał albo po prostu dzieciaki przywlokły z rozpościerającej się za chwilę rzymskiej drogi. Mógłbyś przysiąc, że to kawałki jakiejś rzeźby albo może kolumny. Wyglądają dokładnie tak samo.

Jakbyś miał nieco więcej czasu, mógłbyś pozbierać te niezwykłe kawałki, po których biegają dzieciaki, i spróbować przypasować je do brakujących elementów. Cieszyłbyś się jak dziecko, gdyby któryś z nich pasował. A może tylko wydawałoby się, że pasuje. Nie psułbyś sobie humoru roztrząsaniem tej kwestii. Tylko wciąż dręczyłaby Cię nieznośna myśl – co zrobić z tym kawałkiem kolumny czy starożytnego teatru? Po prostu rzucić dzieciakom pod nogi, tam, skąd wziąłeś?baalW zamyśleniu dojdziesz drogą do świątyni boga Baal. Jakieś 2,5 tys. lat przed Chrystusem. To aż tak stare, zapytasz? Będziesz dotykać wyślizganych, zimnych białych kamieni, usiądziesz na jednym z nich i pomyślisz, że przed tysiącami lat te ściany wokół już istniały, te kamienie tu były.

Jeśli wrócisz do świątyni za dnia, będzie to jedyne miejsce, w którym poczujesz miły chłód, znajdziesz trochę cienia, zwłaszcza jeśli postanowisz wybrać się w Dolinę Śmierci. Tam na pewno nie zaznasz chłodu ani cienia. Chyba że wejdziesz do jednego z grobowców, które wyglądają jak małe domy.

Widok na zamek od strony ruin. Fot. Djordje Tomic, Flickr, CC by 2.0.

Widok na zamek od strony ruin. Fot. Djordje Tomic, Flickr, CC by 2.0.

W końcu wrócisz w kierunku miasteczka i zapyziałych hotelików. Postanowisz złapać tortera, zastanawiając się, jakim cudem to jeździ. Zwykły motor z doczepioną paką z tyłu. Wskoczysz na pakę i za kilka funtów syryjskich każesz zawieźć się na górę – jedyną, którą widzisz w okolicy. Kierowca się zdziwi, po co jechać na górę, skoro zamek, który tam stoi, to jakiś zaledwie XIII wiek. Toż to nawet nie zabytek. Uprzesz się jednak, że chcesz jechać na górę i na cytadelę. Tortera będzie jechała sobie w swoim tempie „pyr, pyr, pyr” pod górę, a Ty będziesz zachwycać się mijaną rzymską drogą, kolumnadą. Jak to możliwe, że po tylu tysiącach lat te kolumny jeszcze stoją, niektóre jakby ścięte piłą leżą po prostu obok…

Już na górze wysiądziesz z tortera, zapłacisz i podziękujesz kierowcy i wejdziesz do zamku-twierdzy. Rzeczywiście nic ciekawego, zamek jak zamek. Nawet nie ma co oglądać. Zresztą nie na zwiedzanie zamku tu przyszedłeś. Chodziło o górę samą w sobie, a właściwie spojrzenie na wszystko z wysoka: na zapyziałe miasteczko przed Tobą, na świątynie Baal, na drogę rzymską i kolumnadę, na hotelik Zenobia, w którym można zjeść przyzwoity posiłek, na dolinę śmierci poniżej, na horyzont, który oblał się czerwonym światłem zachodzącego słońca.

Czekasz do zmroku. Tortera już dawno odjechała, wiesz, że jesteś skazany na siebie. Postanawiasz wrócić tych kilka kilometrów do miasteczka piechotą. Zejście z góry nie jest proste. Trzeba znaleźć miejsce, które pozwoli Ci łagodnie zejść na dół. Po czerwonym słońcu nie ma nawet śladu. Jest ciemno, naprawdę ciemno. Na pustyni nie ma latarni, oczywiste. Wieczorem podświetlają ruiny, w niektórych miejscach jest jaśniej, ale jeszcze nie tutaj.

Ruiny Palmiry, widok od strony zamku. Za kolumnadą kompleks świątynny Baal. Fot. Alessandra Kocman, Flickr CC by 2.0.

Ruiny Palmiry, widok od strony zamku. Za kolumnadą kompleks świątynny Baal. Fot. Alessandra Kocman, Flickr CC by 2.0.

Schodzisz powoli z tej piekielnej góry, piasek osypuje się pod stopami. Kiedy jesteś już na dole, idziesz w kierunku świateł majaczących się przed Tobą. Wiesz, że po prawej stronie masz ruiny rzymskiej drogi, amfiteatr i całą tę kupę kamieni. Nagle słyszysz jakby chichot. Na chwilę staje Ci serce. Przypominasz sobie „W pustyni i w puszczy” i czujesz, że ten chichot to nic śmiesznego, naprawdę. Przychodzi Ci do głowy tak naprawdę jedno: to hiena.

Dobrze, myślisz, spokojnie. Jest noc. Czarno, nic nie widać, tylko w oddali kilka światełek zapyziałego miasteczka. Przy sobie masz butelkę wody, trochę pieniędzy i dokumenty. Żeby chociaż jakiś kij, cokolwiek, czym można się bronić. Stuknij się, gdzie na pustyni chcesz znaleźć kij? Widziałeś tu gdzieś jakieś drzewo?

Chichot jest coraz głośniejszy i jakby bliższy. Tobie naprawdę nie jest do śmiechu. Postanawiasz jak najszybciej przebić się przez ruiny starożytnego miasta, przyspieszasz kroku. Kiedy docierasz do jakiejś ściany, widzisz (masz szczęście, że akurat na niebie wisi kawałek kawałek księżyca, bo to sprawia, że cokolwiek widzisz) małe stadko owiec. Owce? Twój strach zamienia się w rozbawienie. Wokół owiec biega mały piesek i ujada zawzięcie. Wyczuł z oddali obcego, nie pozwoli, by ktoś dobrał się do jego stada. Pies jest niegroźny, mijasz go szerokim łukiem, podobnie jak Beduinów, którzy przycupnęli obok.

Wchodzisz na rzymską drogę i kroczysz triumfalnie do zapyziałego miasteczka. Jak zwycięzca. Nikt nie musi znać wszystkich szczegółów.

PS W środę wojsko Asada wycofało się z okolicy, cała Palmira wpadła w ręce Państwa Islamskiego. A z nim droga rzymska, świątynie i wszystkie kamienie i dwa pola gazowe. Przed panami z ISIS otwarta droga na Damaszek i Homs.